Rola drzew w mieście
Początek 2017 roku przyniósł zmiany w polskim prawie, a stale powtarzane hasło o wolnej wycince na gruntach prywatnych, nie związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej, dały taki rezultat, że ludzie już zaczęli wycinać wiekowe drzewa. Ustawa (kliknij, by pobrać ze zmianami wchodzącymi w życie 1.01.2017 i później) zmienia wiele, dając właścicielom gruntów prywatnych wiele swobody. Ludzie różnie to interpretują i zaczynają już korzystać z „dobrodziejstw” nowego prawa. Niniejszy tekst został zainspirowany przez wczorajszy post o usuniętym buku w Zielonej Górze (tuż przy ścisłej ochronie konserwatorskiej centrum miasta). Niewiele buków mamy w Starej Zielonej Górze, a ten owocujący okaz nie nakarmi swymi orzeszkami już żadnych ptaków.
<ustawa została zmieniona po kilku miesiącach zmniejszając znacznie możliwość samowolnego wycięcia drzewa>
Za wycinką drzew, według mnie, stoi na pierwszym miejscu problem liści. Można go rozłożyć na grabienie liści, składowanie i ich wywóz. Wycinka pozwala na zgładzenie tych problemów, a np. posadzone na nowo drzewa i krzewy ich już nie sprawiają. Szczególnie, gdy są to drzewa iglaste lub jeszcze popularniejsze żywotniki, cyprysiki i jałowce.
Zastanówmy się jednak, czy grzech posiadania liści opadających jesienią to faktycznie powód do wydania wyroku śmierci. Bujna korona drzewa udekorowana gęsto liśćmi daje przede wszystkim cień. Gdy mówimy o drzewie rosnącym przy samym domu może to stanowić zaletę, jak i wadę. Wadę szczególnie, gdy drzewo rzuca cień na jedyne okno, nie wpuszczając do pomieszczenia promieni słonecznych. Zgadzam się. Ale warto rozważyć wtenczas fachowo przeprowadzoną redukcję korony, tak aby zadowolić potrzeby człowieka, jak i nie doprowadzić do zniszczenia korony. Innym jeszcze zagadnieniem z tym związanym jest bezpośrednie sąsiedztwo domu i drzewa. Po pierwsze sadzenie drzew pod samym domem jest nieodpowiedzialne, raz z uwagi na wchodzące na dach po latach konary, dwa możliwość przewalenia się drzewa na dom lub w drugą stronę, z korzeniami wyrywającymi fundament. Po drugie rzadko kiedy wprowadzamy się do mieszkania, czy domu, nie widząc sąsiadujących w bezpiecznej odległości drzew. Zatem narastająca po latach frustracja jest bezzasadna. Drzewa były tu pierwsze i mają naprawdę wiele dobrego do zaoferowania.
Mało kto zdaje sobie sprawę również z tego, że liście stanowią świetną pokrywę, szczególnie istotną w bezśnieżne i mroźne zimy. Najlepszym rozwiązaniem i tak jest śnieg, tworzący fantastyczną warstwę termoizolacyjną, zabezpieczającą zimujące pod spodem zwierzęta, rośliny i grzyby. Ale gdy brak śniegu, liśćmi nie ma co gardzić. Oczywiście, w praktyce ogrodniczej grabimy liście do cna. Po pierwsze, by było ładnie (bo według przyjętego subiektywnie kanonu piękna zalegające liście to brzydota i zaniedbanie). Po drugie, o czym mówią raczej nieliczni, by nie roznosić patogenów, co jest prawdą. Patrzymy jednak na to zbyt radykalnie, bo patogenów i tak nie usuniemy ze środowiska, a grabienie do zera nie przynosi wcale nic dobrego.Zauważmy, że w mieście grabimy parki i okolice drzew do czysta. A czy zastanawiamy się nad tym, iż spore drzewa sięgają często głęboko korzeniami i wyciągając z głębi wodę pobierają również rozpuszczone składniki mineralne? Dokąd one trafiają, jeśli nie między innymi do liści, tworzonych rok rocznie? A liście te, opadając i rozkładając się, zasilają powierzchniową warstwę gleby, często wyjałowioną. Szczególnie w środowisku miejskim. Tak się składa, że drzewa o liściach sezonowych gromadzą więcej związków mineralnych niż wiecznie-zielone, co więcej gdy porównać poszczególne części drzewa, to właśnie liście gromadzą najwięcej związków mineralnych [Pallardy 2008]. Przywracanie związków mineralnych na powierzchnię gleby może być na tyle istotne, że może prowadzić do przemian w ekosystemach. Świadczą o tym m.in. badania na półpasożytniczych roślinach w Australii, kuzynów naszej jemioły. W przeciwieństwie do naszej jemioły, tamtejsze mają sezonowe liście. A ponieważ jemioły pobierają ze swego drzewiastego gospodarza przede wszystkim wodę i związki mineralne, współuczestniczą w obiegu licznych pierwiastków wraz z opadem liści [Watson 2009].
Drzewa również osuszają, skoro pobierają wodę z gleby. Zauważmy, że na wilgotnych stanowiskach rozwijają się przede wszystkim olchy czy wierzby. Mają one duże znaczenie w sukcesji, bo osuszając dane miejsce stwarzają po czasie dogodne miejsce dla innych gatunków drzew. Sukcesją zajmować się tu nie będziemy, ale dość powiedzieć, że nie zawsze zmiany idące w powyższym kierunku są dobre dla np. lokalnie rzadkich gatunków zwierząt i roślin. Niemniej, fakt ten stanowi dowód na to, że w betonowej dżungli, gdzie utwardzona nawierzchnia sprzyja zastojowi wody i dużemu spływowi powierzchniowymi, niosącymi znaczne masy wody, drzewa stanowią ważnego sojusznika człowieka w przeciwdziałaniu nadmiernej retencji wody. Pomyślcie tu np. o piwnicach albo o wczesnej wiośnie po śnieżnej zimie, gdy śnieg topnieje tygodniami. Innymi słowy drzewa odgrywają ważną rolę w regulacji stosunków wodno-glebowych. No tak, ich korzenie również trzymają w ryzach glebę, szczególnie ważne jest to na piaszczystych wałach i nasypach. Na nich wprowadzono przede wszystkim inwazyjną robinię akacjową (grochodrzew biały, tzw. akacja, która akacją nie jest). Ale tu nie będziemy poruszać kwestii roślin inwazyjnych, odwołuję do: [Pilichowski i Kolenda 2016].
Drzewa wreszcie to bariera dla pyłu i kurzu. Wiele liści tworzy powierzchnię, na której te drobiny mogą osiadać, by następnie z deszczem zostać spłukanymi na dół. Masz balkon i wieszasz białe pranie? Dzięki drzewom może być ono po wysuszeniu bielsze niż gdyby ich nie było. Nie oszukujmy się też znowu, że drzewa wszystko są w stanie zatrzymać. Gdy ktoś żyje w totalnie zanieczyszczonym mieście, gdzie w powietrzu unosi się dosłownie sadza, nie wiesza prania na balkonie. Drzewa i roślinność w stylu zielonych ekranów to miła dla oka alternatywa dla klasycznych ekranów akustycznych. Monotonnych i raczej brzydkich. Co więcej, drzewa to bariera dla wiatru, redukują jego siłę, tak jak zmniejszają względną intensywność opadu poprzez stanie na drodze między chmurą a gruntem.
Liście stanowią filtr powietrza. Blaszka liściowa wyposażona jest w aparaty szparkowe, czyli takie niewielkie szczeliny, o regulowanym fizjologicznie rozwarciu, a przez które wnika do rośliny cała masa gazów, w tym zanieczyszczeń. Roślinie przede wszystkim chodzi o pobór dwutlenku węgla (przeciwdziałanie efektowi szklarniowemu), bo stanowi on źródło węgla w procesie fotosyntezy. Dzięki niej zaś roślina produkuje glukozę, cząsteczkę stanowiącą podstawę do dalszych przemian biochemicznych i w konsekwencji uzyskuje przyrost biomasy. Zatem duże rośliny, takie jak drzewa, to magazyn związanego węgla pod postacią materii organicznej. Węgiel (w kontekście pierwiastka) to rzeczywiście podstawa życia na Ziemi. Ale znowu zasłanianie działań na rzecz lobbowania górnictwa słowami „Dwutlenek węgla to gaz życia” (Minister Środowiska Jan Szyszko) to „trochę” za daleko idące twierdzenie. Nie należy przy tym zapominać, że trzeba podobnie jak my oddychają komórkowo. Innymi słowy utylizują tlen, by wytworzyć energię zgromadzoną chemicznie, a wydalają dwutlenek węgla i parę wodną. A oba te gazy odgrywają znaczną rolę w powstawaniu efektu cieplarnianego (para wodna nawet bardziej). Co za tym idzie to analiza zdolności akumulacji dwutlenku węgla przez drzewa. Najlepiej czynią to dynamicznie rosnące gatunki/osobniki, tworzące biomasę w szybkim tempie. Zatem stare drzewa mogą odznaczać się marginalną zdolnością do akumulacji węgla, gdy zbilansujemy to z wydalaniem dwutlenku węgla w wyniku oddychania komórkowego w skali rocznej. Nie, nie jest to nadal argument za pozbywaniem się starych drzew z krajobrazu miasta, czy za eliminacją starodrzewi na rzecz masowej uprawy młodego pokolenia lasu. Zanim przejdziemy do funkcji przyrodniczych, należy zaznaczyć, że drzewa akumulując zanieczyszczenia, zmniejszają stężenia tlenków siarki i azotu [McDonald i wsp. 2016]. Co więcej, umożliwiają rozwój innych organizmów na swych pniach - głównie glonów, mchów, grzybów i porostów. I organizmy te mogą oddziaływać niczym wskaźnik jakości środowiska, a konkretnie - głównie powietrza. O ile Europejczycy od dawna operują skalą porostową, o tyle Amerykanie, co dziwne, dopiero zwracają szczególną uwagę na zdolność akumulowania zanieczyszczeń przez np. mszaki występujące na pniach drzew. Badania ok. 350 próbek mchu - szurpka porosłego (Orthotrichum lyellii) - wykazały miejscowo znaczną akumulację kadmu w Portland (USA). Tworząc mapę miasta na podstawie próbek wykazano, że pobliska fabryka stanowi główne źródło zanieczyszczenia. Prace są kontynuowane, by zmapować kolejnych 22 pierwiastków [Donovan i wsp. 2016; raport - kliknij, omówienie - kliknij]. Wracając do pary wodnej, wydalanej w wyniku oddychania. Woda z punktu widzenia kalorymetrii („fizyka od ciepła”) ma bardzo wysoką pojemność ciepła. Próby wyliczenia efektu chłodzenia przedstawił np. [Ennos R. 2012]. Choć para wodna charakteryzuje się znacznie mniejszą pojemnością ciepła już od gotującej się wody, to może ona służyć za swojego rodzaju medium w odprowadzaniu ciepła. Miasta stały się tzw. wyspami ciepła. Niektóre ptaki przestają migrować na południe, bo miasta zapewniają bazę pokarmową (śmieci, odpady, karmniki), ale i ciepło, no i póki co schronienie. Ogrzewamy mieszkania, tracimy sporo wytworzonej energii elektrycznej na rzecz powstającego ciepła, a transport uliczny jeszcze podkręca ten efekt. Przykładowo w Zielonej Górze można odczuwać na ogół różnicę od 2-5 stopni C między centrum miasta i Ogrodem Botanicznym UZ (podaję przykład zimy, bo go najlepiej odczuć). Wreszcie, twierdzi się, że należy w Londynie posadzić więcej drzew do 2025 roku, by przeciwdziałać efektowi wyspy ciepła. W związku z tym szacuje się dosadzenie 2 milionów (do szacowanych 6 mln) drzew, co zwiększyłoby o 5% dotychczasowe 20% pokrycie Londynu okapem drzew [Plante i MacQueen 2012]. Londyn w swych pełnych granicach administracyjnych jest ogromny. Ale powyższe oszacowanie pokazuje niebagatelną rolę drzew w walce z ciepłem. Konkludując, emitowana przez drzewa, a raczej ich liście, para wodna naprawdę skutecznie odprowadza część ciepła, co wpływa dodatnio na nasze samopoczucie.
Ale na nasz nastrój wpływa również sama obecność zieleni. Mówi się, że zieleń koi zmysły, podobnie jak szelest liści, a przytulanie brzóz ładuje nas pozytywną energią. To wszystko ma wymiar w pewnym sensie metafizyczny, ale również realny. Bo działa, nasza podświadomość tego pragnie w szarudze miejskiej. Drzewa w przestrzeni miejskiej oddziałują również ekonomicznie. Z jednej strony trzeba je utrzymywać, pielęgnować, dosadzać itd., ale z drugiej mają bardzo wysokie znaczenie dla turystyki i zrównoważonego rozwoju, nie mówiąc o roli edukacyjnej. [Zheng i wsp. ????] opracowali dane ankietowe, dotyczące tego, co zachęca ludzi do przyjazdu do Alabamy (USA). Okazało się, że dużą rolę odgrywała zieleń miejska, nie tylko powierzchniowa jak ogród botaniczny, ale i wszystko to, co związane jest z upiększaniem miasta. A na to złożyły się m.in.: sadzenie większej liczby drzew, by stworzyć przestrzeń bardziej okrytą okapem, wybór odpowiednich drzew dla właściwych miejsc, pielęgnacja drzew, obecność kwitnących roślin, wyważone proporcje w stosunku liczby drzew liściastych do iglastych, utrzymywanie znaturalizowanych miejsc i inne. Poza nastrojem, zieleń wpływa pozytywnie na zdrowie człowieka, ale co ciekawsze na opinię o własnym zdrowiu. Badania przeprowadzone w Toronto (Kanada) dały tego obraz, bowiem ludzie mieszkający na ulicach z bujniejszą zielenią zgłaszają mniej problemów kardiologicznych i uważają, że cieszą się dobrym zdrowiem [Kardan i wsp. 2015]. Co więcej, odbiór własnego zdrowia poprawia się statystycznie przy wzroście liczby drzew w okolicy. Ten pozytywny odbiór jest porównywalny do wizji znacznego przyrostu zarobków, przeprowadzki do bogatszej dzielnicy, czy bycia o 7 lat młodszym. Innymi słowy, zieleń miejska rzeczywiście łagodzi stres związany z czynnikami fizycznymi (wspomniany już hałas, efekt wyspy ciepła), jak i psychologiczne. Sobczyńska wymienia w swej pracy doktorskiej: „Zieleń (...) zmniejsza poczucie zatłoczenia, redukuje zachowania patologiczne, ułatwia adaptację w nowej przestrzeni, ponieważ jest źródłem bodźców informacyjnych, umożliwia wybór zachowań, co wpływa na komfort przebywania w mieście”.
Obok tych wszystkich wspaniałych funkcji służących poprawie naszego zdrowia i komfortu życia, drzewa świadczą cały szereg usług ekologicznych, czyli związanych z interakcjami z innymi organizmami (oraz środowiskiem). Najoczywistszym przykładem jest gniazdowanie ptaków. Korony dużych drzew dają możliwość budowy gniazd (czego nie dają sadzone w zamian młode drzewa). Potężne pnie mogą miejscowo ulegać rozkładowi, tworząc dziuple, a te mogą być zasiedlanie przez ptaki, nietoperze, czy cieszące się wyjątkowo pozytywną opinią wiewiórki. Nie wspominając o całym bogactwie bezkręgowców, dla których nie tylko dziuple, ale właściwie całe drzewo stanowi skarb. Czy to będą korzenie, na których mogą rozwijać się galasy, bądź które podgryzane są przez pędraki. Czy to będzie wspomniany już pień, zarówno jego wnętrze, jak i kora. Czy będą to wysoko położone gałęzie ze smakowitymi liśćmi. Czy wreszcie kwiaty, bogate w pyłek lub nektar, tak bardzo odżywczy i dla wielu niezbędny dla przeżycia. Drzewo to ekosystem w skali mikro. Nie dostrzegamy tego często, ale tak jest. Kto nie wierzy, niech prześledzi życie wybranego drzewa od wiosny po jesień. Chore drzewa lub osłabione zasiedlane są chętnie przez grzyby. Pewnie, wiele z nich przyczynia się do śmierci drzewa i należy przeprowadzić wówczas analizę w przypadku miejskich drzew, czy nie należy interweniować, by drzewo uratować. Niezależnie od tego, warto się tym grzybom przyjrzeć. Kształty, barwy, wielkość – bogactwo grzybów rozwijających się na zamierającym i martwym drewnie może porazić bogactwem.
W mieście poszatkowanym drogami i ulicami, z placami pozbawionymi zieleni, nawet pojedyncze drzewo może stanowić istotny przystanek na drodze migracji zwierzęcia z i do centrum miasta. Mówimy, że ptaków jest coraz mniej. Nie tylko termoizolacja szkodzi (jerzykom czy wróblom). Wycinki również. Nawet jeżeli w centrum miasta mamy zlokalizowany piękny płat zieleni, to dla wielu organizmów izolacja tego płatu stanowi barierę nie do przekroczenia lub po prostu zbyt niebezpieczną. Dlatego tak ważne są kliny zieleni. Na przygotowanej przez zielonogórski oddział Ligi Ochrony Przyrody ulotce (kliknij) widać w Zielonej Górze cztery kliny zieleni. Są one fundamentalne z uwagi na wymienione już funkcje pojedynczych drzew, ponadto kliny wentylują miasto, odprowadzając z centrum ciepło na zewnątrz (w 2022 r. wypracowano tzw. system przyrodniczy dla miasta opierający się na innej koncepcji - węzłach ekologicznych, które należy połaczyć korytarzami - kliny zieleni współczesnej Zielonej Góry już nie są realnym rozwiązaniem z uwagi na ich rozrywanie na skutek urbanizacji). W marcu 2018 Zieloną Górą wstrząsnęła informacja o rozpoznaniu rzadkich i chronionych, w tym zagrożonych wymarciem lub wymierających gatunków porostów na ściętych dębach w wyniku inwestycji budowy ścieżek rowerowych w kierunku dawnej wsi Ochla. Przyrodnicy podnieśli alarm, a dzięki działaniom Zielonogórskiego Towarzystwa Upiększania Miasta inwestycję zatrzymano. Nie zatrzymano natomiast dalszego cięcia powalonych już drzew, co utrudniło dalsze poszukiwania chronionych gatunków porostów i mszaków. Jest to najbardziej jaskrawy, ale i nie pierwszy, przykład stosunku, jaki Urząd Miasta w Zielonej Górze ma do ustawy o ochronie przyrody i ochrony zadrzewień oraz siedlisk i miejskiej bioróżnorodności. Po raz kolejny nie przeprowadzono inwentaryzacji przyrodniczej (którą należy przeprowadzić przynajmniej przez rok! Przecież zimą wiele gatunków zwierząt opuszcza nasz kraj lub zimuje), co dowodzi asymetrycznemu traktowaniu prawa przez Miasto. Ponadto pada pytanie, kto ma stać na straży prawa ochrony przyrody i środowiska? Społecznicy określani następnie mianem ekoterrorystów?
Podsumowując, rola drzew jest potężna i funkcje dodatnie miażdżą negatywne. Problem z wycinką by nie istniał, gdybyśmy rzetelnie i uczciwie usuwali jedynie chore, nierokujące i zagrażające zdrowiu i życiu osobniki. Nikt z nas przecież nie chciałby iść przez miasto i być powalonym przez złamany konar czy pień. Niestety obecnie przede wszystkim pod pretekstem grabienia liści szukamy argumentów dla pisania wniosków o usuwanie drzew. Nie doceniamy zazwyczaj ich, co wiąże się z nadal mizerną edukacją przyrodniczą w kraju, a wizja przyszłości nie napawa optymizmem w świetle proponowanych zmian w edukacji, gdzie zagadnienia ochrony środowiska najprawdopodobniej znikną z podstawy programowej dla szkoły podstawowej. Problematyczne też jest bliskie sąsiedztwo drzewa i budynku, gdyż korzenie mogą naruszać fundamenty. Tego typu konflikty rozwiązuje się na polu fachowej ekspertyzy, a nie według własnego przeświadczenia. A przynajmniej tak być powinno. Martwi również to, że dostrzegamy wycięte drzewa wówczas, gdy znikną z krajobrazu już zurbanizowanego. A co z peryferiami? Niedawno pisałem o utracie fajnego kawałka zieleni na peryferiach Zielonej Góry (kliknij). W Europie rodzi się nowy trend, mianowicie organizacja kompostowników miejskich, gdzie mieszkańcy mogą deponować materię organiczną na rzecz biologicznej utylizacji, a nie np. spalania. Jesień, bowiem, kojarzy się silnie z wypalanymi stertami liści na działkach i ogródkach. Skoro niezaprzeczalnie największym argumentem za wycinką drzew jest problem grabienia i ilości liści, to o ile z tym pierwszym pewno nic się zaradzić nie da, to na drugie lekarstwo znaleźć można. Po pierwsze należy zmniejszyć opłaty lub wręcz darmowo dostarczać worki na liście mieszkańcom posiadającym drzewa na działce. Jeszcze lepiej byłoby narzucenie obowiązku posiadania kubła na odpady zielone i liście. Często jest tak, że można skorzystać z pobliskiego wysypiska i wywieźć w ciągu roku sporo śmieci poremontowych, jak i odpadów zielonych. Niemniej, nie oczekujmy, by osoba starsza, mający potężny i rzeczywisty problem z grabieniem całej masy liści, miała możliwość wywozu trzydziestu worów liści. Zatem lepszy byłby wywóz przez administrację lokalną. Po drugie organizacja faktycznego kompostownika miejskiego. Należy wyznaczyć takie miejsce, określić jego regulamin i opracować sposób dostarczania odpadów zielonych. A to najlepiej łączy się z regularnym wywozem, wspomnianym wyżej. Oczywiście, znając nasze społeczeństwo, do kubłów na zieleń trafiałyby często szkło i plastik, co świadczy wciąż o nas źle. Nie rozumiemy najzwyczajniej w świecie idei segregacji śmieci i recyclingu. I tu wraca znów ważna kwestia. Edukacja. Na tę chwilę młodzi powinni uczyć rodziców tych podstaw. Kto wie, może w przyszłości ich prawnuki zaczną ten proces? Pamiętajmy jeszcze o jednym. Mam wrażenie, że w kwestii zarządzania drzewami w przestrzeni miejskiej (i nie tylko) dominują dwa trendy. Wyciąć stare i posadzić nowe lub wszystkie stare zostawić i niby sadzić, ale jakoś cicho o tym mowa. Aby zrównoważyć wszystkie dobrodziejstwa musimy pielęgnować i utrzymywać te stare, jak i sadzić nowe, młode drzewa. Bo jak pamiętamy, to te młode wiążą najwięcej dwutlenku węgla w skali czasu i są tymi, którzy w dalekiej przyszłości zastąpią staruszków. Nie prowadźmy do pokoleniowej luki wśród drzew miejskich.
Zobacz artykuł o nasadzeniach i zmianach zieleni w mieście:
Najmniejszy polski dzięcioł - dzięciołek.
Literatura:
Donovan G.H., Jovan S.E., Gatziolis D., Burstyn I., M. Y.L., Amacher M. C., Monleon V.J. 2016. Using an epiphytic moss to identify previously unknown sources of atmospheric cadmium pollution. Science of the Total Environment 559: 84-93.
Ennos R. 2012. Quantifying the cooling benefits of urban trees. Strony: 113-118. W: Johnston M., Percival G. (red.). 2012. Research report. Trees, people and the built environment. Proceedings of the Urban Trees Research Conference 13–14 April 2011. Forestry Commission: Edinburgh. 258 stron. Link: http://www.forestry.gov.uk/pdf/FCRP017.pdf/$FILE/FCRP017.pdf
Kardan O., Gozdyra P., Misic B., Moola F., Palmer L. J., Paus T., Berman M. G. 2015. Neighborhood greenspace and health in a large urban center. Scientific Reports 5, article number 11610. Link: http://www.nature.com/articles/srep11610
McDonald R., Kroeger T., Boucher T., Longzhu W., Salem R., Adams J., Basett S., Edgecomb M., Garg S. 2016. Planting Healthy Air. A global analysis of the role of urban trees in addressing particulate matter pollution and extreme heat. The Nature Conservancy. 129 stron. Link: https://thought-leadership-production.s3.amazonaws.com/2016/10/28/17/17/50/0615788b-8eaf-4b4f-a02a-8819c68278ef/20160825_PHA_Report_FINAL.pdf
Pallardy S. G. 2008. Physiology of woody plants. Trzecie wydanie. Academic Press - Elsevier. 464 strony.
Pilichowski S., Kolenda K. 2016. Gatunki inwazyjne i etyka - pomysł na zajęcia. Edukacja Biologiczna i Środowiskowa 2 (57), 78-87. Link: http://ebis.ibe.edu.pl/index.php?d=numery&tytul=Gatunki%20inwazyjne%20i%C2%A0etyka%20%E2%80%93%20pomys%C5%82%20na%20zaj%C4%99cia
Plante S., MacQueen M. 2012. A review of current research relating to domestic building subsidence in the UK: what price tree retention? Strony: 219-227. W: Johnston M., Percival G. (red.). 2012. Research report. Trees, people and the built environment. Proceedings of the Urban Trees Research Conference 13–14 April 2011. Forestry Commission: Edinburgh. 258 stron. Link: http://www.forestry.gov.uk/pdf/FCRP017.pdf/$FILE/FCRP017.pdf
Sobczyńska K. 2014. Zieleń jako element współczesnego miasta i jej rola w przestrzeniach publicznych Poznania. Praca doktorska, Politechnika Poznańska, Wydział Architektury. Promotor: dr hab. inż. arch. Teresa Bardzińska-Bonenberg, prof. PP. Link: http://www.repozytorium.put.poznan.pl/Content/325145/Karolina_Urszula_Sobczynska_Zielen_jako_element_wspolczesnego_miasta_i_jej_rola_w_przestrzeniach_publicznych_Poznania.pdf
Watson D. M. 2009. Parasitic plants as facilitators: more Dryad than Dracula? Journal of Ecology 97, 1151-1159.
Zheng B., Zhang Y., Sibley J., Deng J., Robinson C. ???? Impact of Urban Trees and Landscaping on Tourism and Sustainable Development. ????, 59-66. Link: http://isfahan.ir/Dorsapax/userfiles/file/impactofurbantrees.pdf
Kryzys anatomii?
Współcześnie zagadnienia anatomii na rozmaitych etapach kształcenia są bardzo ograniczone. Z oczywistych względów najwięcej uwagi poświęca się człowiekowi, zaś o różnych grupach zwierząt mówi się mniej lub bardziej udolnie w szkole średniej w ramach rozszerzonej biologii. A przynajmniej tak dotychczas było. Problem z zajęciami z anatomii jest rozległy. Po pierwsze inaczej postrzegamy zwierzęta niż dawniej, w związku z czym nie prowadzi się sekcji żab zielonych, tym bardziej się ich na ten cel nie hoduje. Zwierzęta zyskały swe prawa i dobrze. Niemniej, prawda jest też taka, że nic nie żyje wiecznie i w pewien ograniczony sposób placówki kształcące na niższych i wyższych szczeblach mogą pozyskiwać materiał zwierzęcy użyteczny w procesie nauczania. Czy tego chcemy, czy nie bowiem, tak głęboki kontakt ze zwierzęciem, jak sekcja, umożliwia zderzenie treści podręcznika z rzeczywistością. Dlatego za bzdurę uważam nauczanie anatomii na kierunku lekarskim na niektórych uniwersytetach, która oparta jest o manekiny. O ile też łatwiej nam zrozumieć anatomię ssaków, o tyle im niżej schodzimy na szczeblach i półkach ewolucji, tym nasze wyobrażenie o anatomii maleje. Dzieje się tak, gdyż podparte jest to jedynie podręcznikiem, wobec czego musimy polegać na autorze książki i jego praktyce i zdolnościach literackich. Nic gorszego. Nauki podstawowe oraz klasyczne w przyrodoznawstwie przeżywają swego rodzaju kryzys. Genetyka, biotechnologia i biologia molekularna wypierają klasyczną taksonomię, botanikę, ba nawet zoologię, coraz częściej wydzierają rację klasycznej ekologii i nie tylko. Zafascynowani życiem w mikroskali zapominamy o podstawach związanych z funkcjonowaniem organizmu, m.in. anatomią. I nie chodzi mi tu bynajmniej o to, aby nagle dzieci w szkole podstawowej kroiły rozjechanego kota. Ale takiego kota mógłby wypreparować jeśli już nauczyciel biologii celem pozyskania czaszki. Należy jedynie zrobić to legalnie, zgodnie z prawem, szczególnie w odniesieniu do prawa z zakresu ochrony środowiska, zwierząt i produktów ubocznych i odpadów pochodzenia zwierzęcego. Wówczas dzieciom można prezentować szkielet, zależnościzachodzące w jego obrębie, a dalej różnice w uzębieniu, budowie kończyn itd. Długo by wymieniać.
Mimo współczesnych trendów, anatomia, czy też raczej klasycznie pojmowany materiał biologiczny stara się wybić znowu na powierzchnię. Naukowcy badający molekularne podłoże geograficznych ras w obrębie różnych gatunków roślin wracają do starych metod - przeglądania zielników i kolekcji rozmaitych instytucji naukowych na świecie. Bioinżynierowie z wielką chęcią przyglądają się kościom, poszukując w nich zależności między wytrzymałością i rozciągliwością a np. składem pierwiastkowym. Te dwa proste przykłady sprowadzają się do prostej konkluzji - nie można doprowadzić do tego, aby przyroda była postrzegana jedynie przez pryzmat genów, wzorów matematycznych i pieniędzy. Te elementy powinny uzupełniać klasycznie pojmowane przyrodoznawstwo. Niebawem uświadomimy sobie, że nagle brakuje dobrych anatomów i na nowo będą odkrywane różnice między zwierzętami, mimo tego, że literatura z tego zakresu staje się coraz bogatsza. Niezależnie bowiem od tych faktów, powstają cieszące się wzięciem publikacje, zawierające te same "odkrycia", co porządne podręczniki anatomii porównawczej sprzed stu i więcej lat. Poza tym zrozummy jeszcze jedno - zwierzęta współcześnie masowo wymierają, jedyne co po nich pozostanie to dokumentacja z ilustracjami i ewentualnie nagraniami, tkanki zdeponowane w bankach genów i wszystko to, co wypreparujemy. Po prostu. Niestety. Alki olbrzymiej nie ma już z nami, wymarła w XIX wieku dzięki ludziom. Jedyne co zostało po tych alkach to kilkadziesiąt wypchańców znajdujących się w rozmaitych placówkach na świecie (również w Polsce). Rozumiecie zatem, jaka jest wartość materiału przyrodniczego i umiejętnego go zabezpieczenia? Bezcenna. Opiera się to m.in. na znajomości anatomii. Opisując nowe gatunki też należy odwołać się do różnic anatomicznych na tle blisko spokrewnionych gatunków.
Hodowle krótko żyjących i dużych owadów dają wiele satysfakcji i uczą rzetelnej opieki na zwierzęciem. Nieistotne, czy hodujesz modliszkę, czy chomika - jedno i drugie wymaga opieki. Tylko zróżnicowanej. Duże straszyki już przyżyciowo dostarczają wiele obserwacji. Wyraźnie widać segmentację ciała, łatwo wyróżnić tagmy, nawet podstawowa anatomia głowy jest jasna. Obserwując żer dostrzega sie pracę poszczególnych elementów aparatu gębowego. Po śmierci owady te można rozpiąć, zasuszyć i umieścić w szkolnej kolekcji, które dawniej były naturalną sprawą. Obecnie nie, szkoły wręcz pozbywają się starych, całkiem niezłych preparatów. Bo się kurzą, bo zabierają miejsce i niestety coraz częściej trudno z nich skorzystać w trakcie zajęć. Bo po pierwsze czas goni, a po drugie coraz mniej nauczycieli chce się posiłkować czymś innym niż prezentacją multimedialną. A ta ma swoje potężne walory, ale to tylko obraz na ścianie. To, co można pokazać lub dać do ręki uczniowi stanowi najlepszy materiał edukacyjny. Zwyczajnie prawdopodobieństwo, że uczeń wykształci jakąkolwiek więź z obiektem będącym omawianym zwiększa się. Co za tym idzie, zwiększa się szansa na zrozumienie i chęć dalszego poznawania.
Tak samo jest z preparacją owada na zajęciach - czy to w ramach lekcji, czy po, choćby dla chętnych. Duży owad daje wielkie możliwości, a dobrze przygotowany preparat można utrwalić, przechowywać i wykorzystywać odtąd corocznie. W dniu pisania tego tekstu przeprowadziłem sekcję padłej w wyniku wadliwej wylinki samicy straszyka Diapherodes gigantea. Po obraniu głowy z płytek, rozpreparowałem aparat gębowy. Dalej po przytwierdzeniu owada do styropianu, odcinałem chroniące brzuszną stronę płytki (sternity). Moim celem było uwidocznienie brzusznego łańcuszka nerwowego. Jest to dość trudne zadanie i w pewnym sensie podołałem mu, ale nie jestem w 100% zadowolony. Pod łańcuszkiem ciągnie się układ pokarmowy, po wypreparowaniu jak największej części i umieszczeniu w naczyniu z wodą, przewód pokarmowy unosi się na powierzchni pięknie uwidaczniając cewki Malphigiego. Gdyby obrać uda odnóży z oskórka, można by dostrzec wspaniałe tchawki i mięśnie służące do poruszania. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to wszystko makabrycznie, a wielu krzyczy w myślach "to nie miłośnik zwierząt, to rzeźnik". Ale to właśnie pokazuje jak bardzo zaczęliśmy rozdzielać bardzo istotnie powiązane elementy w nauce o przyrodzie. Świadome (nie rzeźnickie) preparowanie okazów zwierzęcych i z celem (poznawczym, edukacyjnym, naukowym, muzealnym) ma takie samo znaczenie w kształtowaniu wiedzy o przyrodze, jak wąchanie fiołków i mizianie chomiczka.
Warto zestawić obserwację żucia przez owady z budową aparatu gryzącego
Sternity (płytki brzuszne) odłoka zdjęte pasem:
A tu straszyk olbrzymi, samica. Stare zdjęcie, ale u niej brzuszny łańcuszek nerwowy jest znacznie wyraźniejszy.
Jeszcze jedna staroć, otwarte udo straszyka nowogwinejskiego, potężna tchawka:
Tchawki, to na nich polega wymiana gazowa (Eurycantha calcarata):
Róża w Heliconie - składanie ujęć
Helicon Focus to naprawdę wspaniałe oprogramowanie do składania warstwowych zdjęć, szczególnie przydatne jest to przy łączeniu zdjęć obiektów trójwymiarowych spod mikroskopu optycznego / binokularu. Robiąc zdjęcia często korzystam z pierścieni pośrednich, co powoduje "wypłaszczenie" ostrości i gubienia detali na wyższych i niższych płaszczyznach. Wiąże się to zazwyczaj z ujęciami będącymi dalelko od zadowalających. Helicon Focus to płatna alternatywa dla darmowej Zimbry, niemniej o czternaście niebios lepsza. A cena wcale nie jest miażdżąca. Składanie zdjęć odbywa się jednym z trzech algorytmów, które sami wybieramy ręcznie po załadowaniu zdjęć. Jeśli stwierdzimy, że któreś ujęcie psuje efekt finalny, możemy odznaczyć je i ponowić składanie. Ale chyba najpotężniejszym argumentem za stosowaniem tego narzędzia jest opcja retuszu warstwami, tzn. mamy możliwość cofnięcia się do konkretnej warstwy przed zapisem "składaka". Innymi słowy nawet jeżeli żaden z algorytmów nie da nam 100% satysfakcji, podnosimy ją retuszując detale wartswami ręcznie.
Jak wspomniałem wcześniej mamy do wyboru trzy algorytmy: A. weighted average (średnia ważona), B. depth map (mapa głębi), C. pyramid (piramida). W zależności od tego jak mamy przygotowaną sekwencję ujęć, poszczególny algorytm może dać lepszy rezultat. Najdoskonalej jest robić zdjęcia w sposób zautomatyzowany, czy to poprzez mikroskop czy aparat, z ustawionym wcześniej przeskokiem. Fotografując obiekty makro robię to zazwyczaj z "rąsi", rzadko używając statywu. Do tego stopnia leniwie, ale efektywnie, że stosując automatyczne ustawienia przy opcji wielokrotnych zdjęć. Wtenczas wyostrzam na półmigawce pierwszą górną warstwę i z każdym ujęciem zbliżam dosłownie o kawałek obiektyw do obiektu. Dużym minusem tej metody jest to, że kadr "ucieka" i wtenczas powstają kłopoty ze złożeniem. O ile jeszcze sfotografujemy obiekt w tej samej płaszczyźnie, ale nieco przesuniemy ramkę kadru, to Helicon poradzi sobie z tym i nałoży odpawiadające sobie fragmenty obiektu na siebie, ale im bardziej zmienimy kąt obiektywu w stosunku do obiektu, tym powstają większe niedoskonałości w efekcie finalnym. Kwestia prób, błędów i zaparcia.
Helicon po złożeniu warstw daje szansę w opcji retuszu na zmiany w: wielkość pędzla, twardość pędzla, tolerancja koloru i jasność. Ostatnia możliwość przydatna okazuje się, gdy mamy poszczególne warstwy zróżnicowane pod względem jasności, co może rzutować na efekt końcowy. Ponadto przed zapisem Helicon umożliwia dodanie tekstu i w samym programie znajdziemy jeszcze parę opcji dodatkowych. Kolejną opcją Helicona, a przynajmniej wersji, z którą pracuję (6.7.1. pro), to opcja składania panoram. Ale kilka prób składania czegokolwiek skończyło się jedynie jednym zadowalającym efektem końcowym. Nie wiem, może nie mam ogłady w pracy z tą opcją.
Poniżej znajduje się grafika przedstawiająca owoce dzikiej roży, fotografowanej w mroźny dzień, 6 stycznia 2017, "z rąsi". Każdy pion pokazuje efekt finalny złożony poszczególnym algorytmem. Trzecia sekwencja nieco "tańczyła" w kadrze (a raczej moja ręka), stąd powstało tyle finezyjnych rozmyć w tle. Niemniej, tablica pokazuje złożenia bez przeprowadzenia retuszu. Po kliknięciu wyświetli się w nowym oknie większy plik.
Kew Gardens - październik 2016
4 października 2016 moja stopa, ba nawet obie, przekroczyła próg królewskich ogrodów Kew Gardens w Londynie. Choć pobyt w Londynie trwał jeden dzień, a w Kew byłem jedynie kilka godzin, to moje wewnętrzne ja raduje się tym, co zobaczyłem. Miła obsługa na wstępie, mapa Ogrodów, masa ludzi przygotowujących poletka na przyszłosezonowe rabaty i zabezpieczająca okazałe drzewa, rozsypując torf wokół bryły korzeniowej. No i szklarnia... A dalej wspaniałe dęby, w tym dwa stanowiące dziedzictwo Kew Gardens - dąb kasztanolistny Quercus castaneifolia, posadzony w 1846 roku oraz dąb Lucombe'a Quercus x hispanica 'Lucombeana', posadzony w 1773 roku. Ten ostatni to mieszaniec o cechach dębu burgundzkiego Q. cerris oraz korkowego Q. suber, odkryty przez Williama Lucombe'a w 1765 roku. Tabliczka informacyjna podaje, że najprawdopodobniej niniejsze drzewo to jedno z pierwszych sadzonek Lucombe'a. Sam osobnik rosnący w Kew Gardens to potwornej wielkości i o potężnej koronie drzewo, o ciekawie skierowanych ku ziemi gałęziach, w pełni ulistnionych. Oczywiście poza nimi znajdziemy tam liczne dęby od szypułkowego Q. robur, bezszypułkowego Q. petraea i czerwonego Q. rubra, po dąb burgundzki odmiany 'Laciniata' Q. cerris 'Laciniata', korkowy Q. suber i inne. Niemniej imponujące są potężne cedry atlaskie Cedrus atlantica, w tym odmiana sina 'Glauca', cedr libański C. libani i himalajski C. deodara. Liczne sosny, ciekawie wyglądająca stara surmia bignoniowata Catalpa bignonioides, owocujące liczne i często spore ostrokrzew Ilex spp., kwitnące w wielu miejscach zimowity Colchicum i wiele, wiele by jeszcze opowiadać. Po drodze zapoznaliśmy się z tymczasową aranżacją Flora Japonica, edukacyjnym pakietem dotyczącym owadów zapylających, szczególnie pszczół i trzmieli, a uroku dodała wiewiórka szara Scurius carolinensis, północnoamerykański gatunek gryzonia, inwazyjny na Wyspach, niosąca w pyszczku owoc kasztana jadalnego Castanea sativa.
Rzućcie okiem na fotorelację poniżej a tu znajdziecie link do ogrodów Kew Gardens.
http://zywaedukacja.com.pl/pl/ze-blog-cat/21-przyrodaartykuly?start=25#sigFreeIdd1b3006ec6
Galasy, cecidia, wyrośla roślinne. Czym są, jak powstają?
Przez galasy rozumiemy różnego rodzaju, kształtu i wielkości wyrośla roślinne, których rozwój i wzrost indukowany jest przez organizm obcy. Jedni badacze definiują galasy jako wszelkie wyrośla roślinne, natomiast zdecydowana większość specjalistów nazywa galasami tylko te wyrośla, które powstały na skutek działalności organizmów zwierzęcych (zoocecidia), szczególnie stawonogów.
Zoocecidia stawonogów reprezentowane są przez niesamowitą różnorodność, będącą dziełem roztoczy i owadów. Wśród tych pierwszych znajdziemy szpeciele (nadrodzina Eriophyoidea), które masowo pojawiają się na rozmaitych roślinach. Chyba najbardziej znane i dostrzegalne są galasy różkowca lipowego (Eriophyes tiliae). Zdecydowanie bardziej skomplikowane w swej strukturze i nie tylko, są galasy owadów. Spośród nich przytoczmy: chrząszcze, błonkówki, muchówki, wciornastki, mszyce, czy ochojniki. Przemiany pokoleń, morfologia i anatomia galasów obejmują liczne różnice, co świadczy pośrednio o konwergencyjnym charakterze wykształcenia zdolności tworzenia galasów w obrębie rzędu owadów.
Wśród błonkówek (Hymenoptera) najczęściej spotykamy galasy galasówkowatych (Cynipidae), szczególnie te powstające na dębach (Quercus spp.). Wielu z nas widziało na liściach krajowych gatunków dębów niewielkie dyski rewisia (Neuroterus spp.), mniejsze bądź większe kule galasówek (Cynips spp.), czy szyszkopodobne galasy letyńca różanego (Andricus foecundatrix), powstające na pędach dębów. Fantastyczne skomplikowanie cykli życiowych, następowanie po sobie pokoleń jedno- i obupłciowych, rozwój dwóch pokoleń galasów w ciągu roku (często na innych częściach tego samego żywiciela) to świadectwo piękna procesu ewolucji i jej nieodgadnionych wciąż mechanizmów. Niektóre galasotwórcze błonkówki są uważane za poważne szkodniki, np. Leptocybe invasa, tworząca galasy na liściach eukaliptusa. Masowo występujące galasy mogą prowadzić do zamierania licznych eukaliptusów. Z punktu widzenia rośliny posiadanie galasów nie niesie korzyści, ponieważ po pierwsze należy go stworzyć, czyli użyć własnych zasobów i energii na rzecz obcego organizmu, po drugie należy organizm ten, jak i tkankę galasa odżywiać. Liczne badania wskazują na silną alokację pierwiastków i wybranych związków chemicznych, w tym cukrów, do tkanki galasów, a zatem stanowi świadectwo stałej ingerencji galasotwórcy w fizjologię rośliny. Nie dziwi, więc, fakt, że masowo występujące galasy na gospodarzu, szczególnie młodym, prowadzą do zaburzeń wzrostu, rozwoju, nawet w skrajnych przypadkach śmierci.
Badania nad ekologią organizmów tworzących galasy prowadzone są często w oparciu o hipotezy wigoru gospodarza. Hipoteza Plant Vigor Hypothesis (z wolna: Hipoteza Witalności Gospodarza Roślinnego) zakłada, że najkorzystniej żerować, a zatem i zakładać wyrośla na dużych organach i częściach (modułach) roślin, ponieważ są one zasobne w składniki odżywcze – od minerałów po metabolity niezbędne do prawidłowego funcjonowania. Z kolei hipoteza Optimal Module Size Hypothesis (z wolna: Hipoteza Optymalnej Wielkości Modułów) sugeruje, iż najlepiej tworzyć galasy na średniej wielkości modułach. Poprzez moduł możemy rozumieć organ (np. liść, kwiat) lub cały przyrost (obejmujący pęd, liście, kwiaty). Jest to zatem pojęcie dość plastyczne. Dlaczego średnie są lepsze? Z założenia i badań stojących za hipotezą: duże moduły, owszem są zasobne, ale zarazem odznaczają się na tyle silną witalnością, że są w stanie skutecznie stosować mechanizmy obronne, uniemożliwiając skuteczne założenie galasa. Z kolei małe moduły, o ile są słabsze i łatwiej je zasiedlić, to mogą być za mało wydajne metabolicznie, by podołać odżywieniu siebie, galasów i organizmów wewnątrz się rozwijających. To zaś prowadzi do śmierci np. liścia wraz z tworzącym się wyroślem i owadem. Dla galasotwórcy byłoby to zbyt kosztowne, aby polegać na takich modułach, stąd niniejsza hipoteza zakłada odrzucanie ich.
Podsumowując:
Plant Vigor Hypothesis – duże najlepsze.
Optimal Module Size Hypothesis – małe złe, duże też niedobre.
Poniżej zdjęcia polskich galasów. Po kliknięciu w nie Przejdziesz do galerii gatunku.
Galasy błonkówek (Hymenoptera):
Galasówkowate (Cynipidae):
Andricus curvator. | |
Biorrhiza pallida (korzenica dębowa). |
Cynips longiventris (galasówka długobrzuszka). |
Cynips quercusfolii (galasówka dębianka). |
Szypszyniec różany (Diplolepis rosae). |
Neuroterus numismalis (rewiś numizmatek). |
Neuroterus quercusbaccarum (rewiś dębowy) |
Pilarzowate (Tenthredinidae):
Galas Pontania sp. (acutifoliae?). |
Galasy Pontania proxima. |
Muchówki (Diptera):
Pryszczarkowate (Cecidomyiidae):
Contarinia petioli. |
Dasineura fraxini. |
Dasineura urticae. |
|
Didymomyia tiliacea (naliściak lipowy). |
|
Mikiola fagi (garnusznica bukowa). |
Hartigiola annulipes (hartigiolówka bukowa). |
Putoniella pruni. |
Spurgia euphorbiae. |
Pluskwiaki (Hemiptera):
Ochojnikowate (Adelgidae):
Adelges abietis |
Adelges laricis |