Ze wstępu "Wypraw po..."
Nie chciałbym być złośliwy (ale będę?), ale wziąłem do ręki wspaniłą księgę "Wyprawy po zielone runo" będące zbiorem tekstów polskich geobotaników, którzy przedstawili swe wybrane przygody związane z wyprawami badawczymi. We wstępie nieżyjący już niestety profesor Janusz Bogdan Faliński pisze:
"Kolejne relacje w tym tomie, bez względu na gatunek literacki, formę, styl i temperament autorów, a także różne rejony świata, do których zdołaliśmy dotrzeć, łączy kilka współnych cech:
[...]
(3) Niezależnie od tępoty i niechęci urzędników w ojczyźnie i w odwiedzanych krajach, wszędzie trafialiśmy na ludzi życzliwych, gotowych do przyjścia nam z pomocą. Niejeden z nas po dziś dzień podtrzymuje przyjaźnie zadzierzgnięte w trudnych warunkach, niektóre kontakty zaowocowały zaproszeniami uczestników wypraw do współpracy w nowych przedsięwzięciach naukowych [...]".
Tak sobie myślę, że wtedy, gdy czytałem tę książkę jakoś w 2012 roku, gdy nie miałem jeszcze tyle styczności z machiną urzędniczą, nie rozumiałem tych słów tak dosadnie jak dziś. Bez urazy do tych urzędników, do których osobiście zdołałem zyskać szacunek, że mimo przeciwności od nich niezależnych, starają się robić kawał dobrej roboty. Wy wiecie.
"Wyprawy po zielone runo", J.B. Faliński (red.), Phytocenosis vol. 11, 1999 rok, Semianrium Geobotanicum 7, Warszawa-Białowieża.