Witryna i podstrony lub jej komponenty mogą zbierać Twoje dane pod postacią ciasteczek (Cookies). Poruszanie się po witrynie oznacza Twoją pełną akceptację ich zbieranie. W celu zarządzania danymi zbieranymi sprawdź utawienia swojej przeglądarki internetowej (prywatność/bezpieczeństwo - dane przeglądania/pliki cookie - ciasteczka).

baner fb warsztaty

Woda, owoce, ptaki

Opublikowano: czwartek, 02, sierpień 2018 Sebastian

Ostatnio coraz częściej ludzie zadają mi pytanie, jak pomóc zwierzętom w te upały. Chodzi oczywiście o wodę. Sprawa prozaiczna, wielu o tym mówi - wystarczy nalać wody do miski i już. Naczynie wystawiamy w miejscu odwiedzanym przez zwierzęta i odhaczone. Z moich obserwacji wynika jednak, że owadom można miską zaszkodzić, ponieważ wiele z nich pierwsze co robi, to topi się. Przydałaby się chropowata powierzchnia naczynia, może jakiś liść czy patyk na powierzchni, który byłby tym pontonem bezpieczeństwa, kołem ratunkowym. Owadom zdecydowanie warto spodeczki z wodą wystawiać. Tylko te spodeczki szybko tracą wodę w drodze parowania, a wodę z misek duże zwierzęta wylewają... do tego zaraz się nagrzewa, staje się nieświeża, niekiedy szkodliwa przy spożyciu... no same problemy! A przynajmniej jak wielu ignorantów twierdzi (nie bójmy się tego epitetu).

Dlaczego pomagać? Nic na siłę. Ta pomoc to wyraz naszej empatii, niekiedy potrzeba wyższa, potrzeba niesienia pomocy, czasem potrzeba rekompensaty za uczestnictwo człowieka w spirali klimatycznej, wzmacniającej procesy naturalnych zmian. Czy warto? Myślę, że warto. Ciężko uzasadnić to. Co do pszczół nie mamy nigdy wątpliwości. Kanon i nauka mówią - bez nich zginiemy. Ale co z motylkami czy gołębiami miejskimi? No motylki ładne, a gołębie... ech, te gołębie... Wielu by się ucieszyło, gdyby zniknęły. Tak jakby to była ich wina wrodzona, że tak dobrze radzą sobie z wytworem ludzkim, jakim są miasta pełne "skał mieszkalnych".

Gdy jednak nieco się rozejrzymy i sięgniemy dalej wzrokiem i wyobraźnią, okaże się, że pomóc zwierzętom mogą drzewa. I nie, nie chodzi o spijanie rosy z liści (choć czemu nie?) czy robienie odwiertów w pniu. Chodzi tu o drzewa owocowe, czyli pozostałość po dawnym osadnictwie, dawnych ogrodach przydomowych, dzikich okazach, które jakimś cudem przetrwały itd. W miastach obserwujemy tendencję do usuwania starych gruszy, jabłoni, śliw, morw... Często rosną lub rosły na tyłach kamienic, pomiędzy starymi budynkami i nagle przychodzi decyzja zabudowy, modernizacji, utworzenia utwardzonego parkingu. I wraz z tą decyzją znikają piękne, często stare drzewa owocowe. A przecież te owoce to źródło wody, witamin... Oczywiście, jako ludzie zazwyczaj odstępujemy od spożywania owoców wyhodowanych na miejskich warunkach. Na dłuższą metę nie jest to też zdrowea recepta dla zwierząt, ale w obliczu braku wody, mimo wszystko, takie drzewa są niczym skarb. Nie dość, że dają cień i schronienie, to jeszcze wykarmią i napoją.

Ale znowu... te morwy brudzące chodnik, te osy przy gruszkach, ten zapach fermentujących jabłek...

No nie dogodzisz. Takie standardy. Taki XXI wiek. Owoce na półkach sklepowych, a drzewa owocowe najlepiej ozdobne i szczepione na pniu. Co by cienia nie robiły, słońca nie zabierały....

Poniżej jedna z kawek zadowolonych z obecności starej gruszy na Placu Słowiańskim w Zielonej Górze.

kawka gruszka 01