Attenborough jest jeden
"Wracamy do tego, co było na początku menażerii i sprowadzania zwierząt z dalekich zakątków świata. Wracamy do show, do Koloseum, do aren starożytności, gdy stawiano naprzeciw sobie słonie i nosorożce, lwy i tygrysy lub te zwierzęta i ludzi. Szkoda, że po upływie tylu lat i posiadaniu takich możliwości technicznych nadal Attenborough jest jeden. Ale jak długo?"
Przyroda to dynamiczny układ, pełen bogactwa form, strategii, powiązań i przemian. Jako ludzie mamy tendencję do ujmowania jej w stworzonych przez nas ramach. Postrzegamy przyrodę przez pryzmat piękna, by po chwili określać liczne zwierzęta jako odrażające, ohydne i przerażające. Lubimy mówić o jej dzikości, naturalności, a zaraz definiujemy drapieżnictwo jako igrzysko pełne brutalności. Generalnie nie mamy jako ludzkość, jako społeczeństwo spójnego światopoglądu, ciężko nam zaakceptować z jednej strony neutralność przyrody, z drugiej naszą nieuniknioną zależność od jej łask i dobrodziejstw. Trudno pokazywać przyrodę za pomocą mediów, gdyż taka forma przekazu nigdy nie odda jej złożoności. Możemy zobaczyć nagrania, zdjęcia, usłyszeć dźwięki. Wielu autorów, fotografów, producentów prześciga się wręcz w kunszcie stosowanych technik i umiejętności. Nie byłoby też to możliwe, gdyby nie postęp w rozwoju dostępnych narzędzi. Nie bez znaczenia jest też powszechny dostęp do telewizji i Internetu. W zasadzie każdy z nas współcześnie może pokazywać i dokumentować fantastyczne zjawiska, procesy i zdarzenia ze świata przyrody. Posiadamy aparaty, dyktafony i kamery w naszych kieszeniach. Ciekawe, ile daliby sławni przyrodnicy z poprzednich stuleci, by móc korzystać z tak podręcznych i użytecznych narzędzi. Z drugiej strony, autorzy ci byli wręcz artystami, niesamowicie szkicującymi i rysującymi, oddając wszelkie detale portretowanych zwierząt, grzybów i roślin. Niekwestionowanym królem programów przyrodniczych jest niesamowity Sir David Attenborough, Londyńczyk urodzony 8 maja 1926, od dekad nagrywający i realizujący zapierające dech w piersiach filmy dokumentalne o przyrodzie. Stosowana przez niego forma przekazu pozbawiona jest zaaranżowanego okrucieństwa czy nastawienia na ciągle toczone walki z podniosłym komentarzem jak na gali MMA. Coraz częściej, niestety, telewizja i Internet serwują nam właśnie taki obraz przyrody. Obraz ciągłej walki, w której na siłę dostrzega się okrucieństwa, nie mówiąc o błędach merytorycznych, szczególnie po stronie tłumacza. Stosowane epitety: obrzydliwy, straszny, zabójczy są powszechne również w literaturze. Książki dla młodego odbiorcy też są przesycone opiniotwórczymi hasłami. Uważam, że jeżeli mamy opowiadać o przyrodzie, to w pozytywnym tonie, ale ukazując naturalność panujących zależności, starając się nie oceniać ich przez pryzmat dobra, zła i odrazy.
"Brutalna walka nie kończy się tu jedynie pokonaniem przeciwnika"
Dziś po raz kolejny miałem sposobność obejrzeć jedną z amerykańskich produkcji totalnie zmarnowaną. Zmarnowaną, gdyż mimo fantastycznych ujęć, ostrych kadrów bezkręgowców, sposób prowadzenia narracji, jak i sam pomysł są absurdalne. Tytuł polski: „Pojedynki owadów - top 10” (2011 rok, USA, oryg.: „Monster Bug Wars”). Film był pewnym podsumowaniem serii, w której pokazywano starcia różnych bezkręgowców. Znając życie, mało naturalności w tych starciach było. Program, owszem, pokazuje różnorodność arsenału ofensywy i defensywy w świecie zwierząt, ale czy konieczne jest aranżowanie pojedynków, często z góry przesądzonych? Do tego opatrzonych komentarzem będącym pomieszaniem naukowych faktów, błędów i beznadziejnych porównań w tonie komentatora sportów walki. W polskiej odsłonie skolopendra została nazwana owadem, raz i pająkowi się dostało i został nazwany owadem. Zresztą przyjrzyjmy się polskiego tytułowi – „Pojedynki owadów”, a w tylko dzisiejszym odcinku wystąpiło kilka gatunków pająków, modliszek, owadów, skolopendra, krab i pijawka. Po raz kolejny dostaliśmy mierny przykład lichego tłumaczenia z języka angielskiego. Jeżeli już, należało zatytułować produkcję „Pojedynki robali”, aczkolwiek pominę komentarz do nacechowanego słowa „robal”, raniącego każdego zoologa. Dziś obejrzałem „pojedynek” straszyka australijskiego z modliszką Hierodula majuscula z Australii. Straszyk został przedstawiony jako owad o niezwykłym pancerzu, o licznych kolcach. Każdy hodowca straszyków, który miał z nimi styczność doskonale wie, że mimo swych rozmiarów nie są to szczególnie „pancerne” owady. Daleko im do przedstawicieli rodzaju Eurycantha. Pojedynek polegał na tym, że dorosła samica straszyka podeszła w zasięg dorosłej modliszki i już. Drapieżnik złapał i zjadł. Do tego na siłę oba owady opisywano jako mieszkańców lasu deszczowego, podczas gdy Australia ma go dość niewiele, niemniej straszyk australijski ma dwa główne centra rozmieszczenia na kontynencie. Są to populacje południowo-wschodnio-australijska i południowo-zachodnio-australijska. Tam lasów deszczowych próżno szukać. Mało wyrównana była też walka modliszki i ptasznika... wystarczy przecież by pająk wpompował jad w ciało modliszki i wynik już jest znany. W narracji walki trzyszcza i świeszczo-podobnego przedstawiciela rodziny Gryllacrididae słyszymy, że trzyszcz ma wielkie szczęki, a w rzeczywistości żuwaczki.
Ciężko przetłumaczyć na język polski tabele przeciwników... choć może to dobrze.
Mam wrażenie, że tego typu produkcje są elementem swoistej spirali, mianowicie są odpowiedzią na popyt na walkę okraszoną okrucieństwem (nawet jeśli wmówionym), a zarazem – przez swe świetne techniczne wykonanie – indukują potrzebę oglądania. Widać to zbierających masowe wyświetlenia amatorskich nagraniach na YouTube, gdzie właściciele zwierząt wrzucają filmiki z ich pupilami polującymi na ofiary. Karmienie, polowanie i spożywanie to naturalne czynności, niemniej robienie z nich wielkiego „wow” uwłacza rozumieniu i postrzeganiu przyrody. Chociaż w dobie współczesnego Internetu nie powinno to chyba dziwić, skoro ludzie sami upiększają sieć zdjęciami posiłków. Wracając jednak do zwierzaków – mam od lat dwa „ulubione” negatywne przykłady z YT. Pierwszy – właściciel wrzuca do terrarium z dwiema agamami brodatymi złapaną w okolicy jaszczurkę w typie naszej zwinki i wraz z kolegami oglądają jak agamy rozrywają jaszczurkę, zaraz po tym jak pierwsza ją łapie. Drugi – kadr przedstawia tunel w podłożu terrarium prowadzący prosto do sporego ptasznika i mysz powoli schodzącą coraz niżej, aż w końcu kończy w szczękoczułkach pająka. Owszem, może i jest to pokaz siły bezkręgowca, który może sobie pozwolić w naturze na polowanie na niewielkie kręgowce, ale czy jest to niezbędne w warunkach sztucznych? Zdecydowanie nie. Zdolności poznawcze, odczuwanie bólu, poziom świadomości sytuacji – te cechy są lepiej rozwinięte niż u owadów, zatem po co męczyć gryzonia i robić z tego pokaz? Oba filmy widziałem przed laty i skomentowałem, co spotkało się z agresywną odpowiedzią użytkowników YT na zasadzie „jesteś zbyt wrażliwy, nie oglądaj”. Właśnie chyba o to chodzi, o brak wrażliwości, empatii, chęć oglądania krwawych igrzysk. Rozmawialiśmy o tym już kilka razy w Radio Zachód w audycji Małgorzaty Nabel-Dybaś "Między nami zwierzętami". Wracamy do tego, co było na początku menażerii i sprowadzania zwierząt z dalekich zakątków świata. Wracamy do show, do Koloseum, do aren starożytności, gdy stawiano naprzeciw sobie słonie i nosorożce, lwy i tygrysy lub te zwierzęta i ludzi. Szkoda, że po upływie tylu lat i posiadaniu takich możliwości technicznych nadal Attenborough jest jeden. Ale jak długo?
Odsłony: 6292