Drzewa wokół Bachusa, co ja o tym sądzę?
W ciągu ostatnich kilku tygodni z różnych stron kierowano do mnie pytania, co sądzę o nasadzeniach drzew w mej rodzinnej Zielonej Górze. Pojawiło się ich dość sporo na przestrzeni minionego roku – począwszy od Placu Pocztowego i okolicy, przez platany na Placu Bohaterów, po rozmaitości w całym mieście z okazji obchodów 800-lecia miasta. Zawsze nasadzenia w przyrodniku wzbudzają szereg refleksji. W pierwszej kolejności miks uśmiechu i ostrożności. Uśmiechu, gdyż jak się nie cieszyć z nowych drzew w tym denialistycznym świecie? Ostrożności – ponieważ dobór gatunków i form nie zawsze jest rozsądny lub pozytywny przyrodniczo.
Wbrew temu co wielu uważa, wykazuję zasadę „co dobre pochwalić, co złe potępić” niezależnie od mych sympatii i antypatii. Dlatego nie mogę odmówić, że świetną sprawą są nasadzenia drzew i krzewów owocowych w Parku Poetów z utworzeniem miejsca rekreacyjnego, gdzie szary człowiek może nie tylko odpocząć, ale i posilić się m.in. jabłkiem, gruszką, jeżynami. Z duszą na ramieniu przyglądałem się budowie ścieżki rowerowej przy Szosie Kisielińskiej, gdzie zmieniono poziom gruntu, a w związku z tym sosna stanęła w obliczu zaduszenia korzenia. Wokół pnia jednak wyłożono kamienie, co umożliwia wymianę powietrza i szczęśliwie do dziś drzewo żyje. Choć to wcale nie jest zabieg, który tak dobrze się przyjmuje. Problem w tym jednak, że oddolnych inicjatyw miejskich jest mniej, niż wielu sądzi lub głosi.
Park Poetów i sad rekracyjny (26.09.2020).
Sosna zwyczajna, Szosa Kisielińska. Podczas budowy ścieżki rowerowej (2020 r.) i współcześnie (14.01.2023).
Cofnijmy się do roku wyborów samorządowych, czyli 2018, gdy „rewitalizowano” Plac Powstańców Wielkopolskich. Można było wówczas zadbać o drzewa, wokół których po raz pierwszy od dekad zerwano kostkę granitową i poszerzyć strefy wokół korzeni. Co więcej na wzór trendów międzynarodowych na tle zmian klimatu i zaniku bioróżnorodności w miastach, aż prosiło się o nowe nasadzenia. Nie doszło do nich, a skandaliczne traktowanie drzew i ich brył korzeniowych zostało ukrócone dzięki interwencji Ruchu Miejskiego Zielona Góra. Takie fakty. Widok cementowej „posypki” przy korzeniach obok ich odkrycia na czas remontu („rewitalizacji”) paraliżował wszystkich znających się choć trochę na dendrologii i fizjologii roślin. Dzięki pismom do Urzędu Miasta doszło do poprawy warunków i traktowania drzew. Niestety ta strefa nie ekspandowała w zieleń.
Plac Powstańców Wielkopolskich, wymiana starego granitu na nowy, tzw. "rewitalizacja".
Wówczas też realizowano przekształcenie kawałka boru sosnowego w mini-park pod nazwą „Zielony Przystanek”. Część mych znajomych krytykuje do dziś tę inicjatywę. Co ja na to? Cóż, pewnie, że bym wolał dziczejący skrawek lasu komunalnego, ale współczesny świat wymaga pewnych kompromisów. Tu padł pomysł, zyskał on poparcie i zawsze lepsze to, niż kolejny parking, galeria handlowa, czy droga dojazdowa. Znalazły się tam tablice informacyjne i edukacyjne przyrodnicze, jak i oczywiście z racji charakteru inwestycji – ławki i ścieżki. Uważam, że to dość udany kompromis, zabezpieczający niniejszy płat terenu jako teren zielony. Szpilka wielkości gwoździa trzy-calowego się tu mimo wszystko należy. Realizując zadanie wycięto parę okolicznych topoli, za które zrealizowano nasadzenia kompensujące. Wspaniałe dęby i buki mogły w przyszłości tworzyć wspaniały charakter miejsca. Mogły, bo po posadzeniu zostały pozostawione same sobie i zwyczajnie uschły, czemu dopomógł sezon ubogi w opady. ZGKiM nigdy nie odpowiedział Ruchowi Miejskiemu ZG na pytanie o poniesione straty finansowe w związku z martwymi nasadzeniami. Jedynie własnymi kontaktami dowiedziałem się, że rzekomo koszt był zryczałtowany i nie było możliwym, aby wykalkulować koszty jednostkowe. A nasadzenia naprawdę były fantastyczne. Materiał rozsądnej wielkości. Niestety jednak nie przetrwał próby warunków. Podobnie licznie umarły zbliżone nasadzenia w parku w Kiełpinie, który „zrewitalizowano”, czyli zachłyśnięto się obrazem założenia parkowego sprzed lat, aby je odtworzyć współcześnie, pomijając za i przeciw wynikające z współczesności i wyzwań stojących przed szeroko rozumianym biologią i ogrodnictwem. Tam też piękne nasadzone buki nie dały rady niezaopiekowane należycie.
Zielony Przystanek przy ul. Nowej i Salomei. Wycinki i nasadzenia kompensacyjne, jak widać niezbyt udane.
W 2017 roku doszło do remontu ulicy Bohaterów Westerplatte. Zbiegło się to w czasie z oceną stanu zdrowotnego drzew przydrożnych Zielonej Góry w starych granicach, w której to uczestniczyłem. Doszło wówczas do dziwnej sytuacji, gdy nasz zespół na tej ulicy wskazał np. topolę włoską jako drzewo do pielęgnacji (świetna kondycja i pokrój!), a zespół realizujący remont zakreślił drzewo do usunięcia. Finalnie niemal wszystkie drzewa wzdłuż ulicy BW zostały usunięte, począwszy na tej topoli, kończąc na robiniach i klonach srebrzystych w okolicach dworca PKP. Władze miasta grzmiały, że drzewo w pasie drogowym to niebezpieczeństwo, a społeczeństwo ma się nie martwić, gdyż wzdłuż ulicy nasadzone zostaną masowo krzewy ozdobne. Cóż, drzewa niemal totalnie wycięto (w tym naprawdę zdrowe), a po upływie kilku lat niekoniecznie ul. Bohaterów Westerplatte mieni się licznym, gęstym i zdobnym kwieciem. Owszem krzewy rosną, ale daleka dla nich droga... Mniej więcej rok temu za to wzdłuż ulicy pojawiły się platany klonolistne w donicach, aby... upiększyć jedną z najważniejszych ulic w centrum Zielonej Góry. Rozmaici radni wypowiadali się o cudowności tego zjawiska, w prasie mogliśmy oglądać zdjęcia zapracowanych radnych ze szpadlem. Podsumujmy – w ciągu kilku lat narracja okręciła się o 180 stopni. Dlaczego? Bardzo prosta to przyczyna. Nic z tego, że nagle posłuchano głosu nauki i faktów, ale zaczyna coraz mocniej doskwierać fala krytyki społecznej. Zauważa się coraz mocniej proces od-zieleniania centrum miasta. Argument, że Zielona Góra należy do czołówki miast w Polsce pod względem powierzchni terenów zielonych, szczególnie lasów, przestaje działać. Ludzie zaczynają rozumieć, że po połączeniu miasta z gminą 1 stycznia 2015 roku zieleń, owszem, zajmuje masę terenu. Szkoda, że dotyczy to byłej gminy. Rozmaite inwestycje realizowane w ostatnich latach pokazują niestety, iż sporo dorosłych drzew znika z centrum. Oczywiście, że drzewa zagrażające są usuwane w myśl zasady bezpieczeństwa powszechnego, ale gdyby to było regułą, przy regularnym sadzeniu i pielęgnacji, nie byłoby konieczności pisania tego tekstu.
Martwe głogi wskazane do usunięcia (przez nas). Niestety na przestrzeni ostatnich kilku lat poniemieckie głogi znikają z centrum miasta (29.08.2017).
Wycinki wzdłuż ul. Bohaterów Westerplatte (26.09.2017).
Lipa z odkrytym korzeniem, Plac Bohaterów na styku z ul. Bohaterów Westerplatte (31.08.2017).
A zatem wzdłuż ul. Bohaterów Westerplatte mamy drzewa w dużych donicach (wielu mówi sarkofagach, padł nawet i epitet betonice). Jaka będzie ich przyszłość, zobaczymy. Nie oszukujmy się jednak co do paru kwestii. Po pierwsze, nie będą to nigdy spektakularne drzewa, podobne platanom rosnącym w zachodniej Polsce jako często pozostałość poniemiecka. Po drugie, w naszych warunkach biogeograficznych platany nie mają zbyt dużej roli przyrodniczej. Środowiskową, owszem, jak każde drzewo – dadzą cień, poprawią mikroklimat, co więcej te drzewa zniosą obecne warunki miejskie. Niestety jednak, jak to ma miejsce w przypadku kasztanowców, obok bezsprzecznych walorów estetycznych, ciężko mówić o walorach przyrodniczych, wartych docenienia szczególnie przez naszą faunę i epifity. Podobny problem dotyka Plac Pocztowy z okolicą. Mocnym tematem medialnym z końcem 2021 roku była totalna przebudowa niewielkiego skweru. Tak jak i wtedy mówiłem, czy pisałem (kliknij), nie krytykuję idei montażu ławek, huśtawki, ponieważ jest to kwestia gustu i indywidualnych potrzeb, a zatem zawsze znajdziemy szerokie grono upodobań. Niesamowite jednak jest to, że fantastyczne ozdobne jabłonie, krzewy dające schronienie zwierzętom, pokarm (kwiaty, owoce), swoistą wizytówkę tej części miasta usunięto ot tak. Praktycznie jednym pomysłem i decyzją. Dendrologicznie można obecnie popaść w zachwyt. Pojawiły się miłorzęby dwuklapowe, ambrowce amerykańskie, których liście przebarwione jesienią z pewnością będą zachwycać (nagle już problemem nie jest też usuwanie liści, ale to zupełnie inny spory temat). Jakie funkcje ekologiczne wobec zanikającej stale bioróżnorodności miasta będą miały te drzewa? Śmiem twierdzić, że też nigdy nie będą spektakularnie rosłe, ponieważ w przeciwnym razie zrodzi to klasyczny konflikt zacieniania okien kamienic. Wychodzi na to wobec tego, że może poza sporadycznie gniazdującym ptakiem-desperatem, znów zadziałano na szkodę przyrody miejskiej rozumianej przez pryzmat ochrony bioróżnorodności. Co ciekawe wpisało się to w chwilowy hype w mieście na ogrody kieszonkowe (kliknij) i doszło tu do podmiany jednego na drugi, starego na nowy, notabene według nagłego pomysłu i jego realizacji. Kultowy skrawek zieleni mógł być zagospodarowany na nowy, pewnie, że tak. Pewna garść osób zapomniała jednak o słowie „kompromis”. A tu konieczny on był między usługami społecznymi a przyrodniczymi. Wygrał jednak demon współczesnej rewitalizacji, czyli poprawianie z zielonego na szare.
Platany w donicach i nasadzenia krzewów wzdłuż ul. Boh. Westerplatte (15.01.2023).
Plac Pocztowy, widok niestety historyczny (30.07.2018) i współczesny (15.06.2022).
I tak też znikają nam zielone place w mieście, a pojawiają się budynki i nasadzenia będące swoistą pokutą wobec przeszłości. Plac naprzeciw budynku starostwa zabudowany, obok skwer zabudowywany, skwer za kamienicą przy Placu Matejki od-zieleniony, tzw. Park Sowińskiego po „rewitalizacji” to ukłon w kierunku „mniej zielonego – więcej szarego”, a wskazówki dotyczące prostej pielęgnacji drzew przydrożnych z 2017 roku niezrealizowane (odsłonięcie brył korzeniowych, poprawa stosunków wodno-powietrznych korzeni). Niesamowite, jak wielką determinacją wykazuje się miasto, aby pozyskać potężne fundusze na drogi, ale już niekoniecznie na zieleń, w tym pielęgnację drzew. Współczesny świat to wielkie wyzwanie na nich. W gruncie cała masa mediów, wokół beton, płyta i bruk, który nagrzewa się szybko i mocno, powietrze suche, przez lata niewyrobiony nawyk doglądania i podlewania drzew (dopiero parę ostatnich lat przyniosło zmiany). Ach, no tak, przypomnijmy jeszcze absurdalną presję na usunięcie jednym strzałem ok. 50 drzew w byłej wsi Sucha (jedną stronę alei drzew) (kliknij), aby wyremontować dobry asfalt na dobry asfalt, ale szerszy i tylko pod tym warunkiem rozpatrywano remont pierwszego odcinka drogi z „kocimi łbami” na wieloletnią prośbę mieszkańców (co rozumiem). Na ul. Amelii też było ciekawie – aby wybudować halę sportową planowo usunięcie ostatniego w mieście ciągu morw białych, ponieważ drzewa kolidowały z planem budowy drogi dojazdowej. Jak się okazało, społeczna presja ma sens, ponieważ teren i budynki wpisaliśmy wspólnym staraniem do rejestru zabytków jako pozostałość po kulturze winiarskiej (czasy niemieckie). Wtedy zmienił się też ton dyskusji, a drogę dojazdową doprowadzono, ale na zasadzie pętli, a nie prostej szerokiej na dwa auta.
Deptak, ul. Kupiecka. Głóg od tamtej pory nadal nie ma powiększonej strefy wokół pnia. Dotyczy to także drugiego rosnącego obok (29.08.2017).
Dochodzimy do współczesności. Z okazji 800-lecia miasta realizowane są nasadzenia w myśl idei „800 drzew na jubileusz Zielonej Góry”. Dotąd posadzono lipy szerokolistne i kasztanowce białe (zwyczajne). Lipy to świetny wybór – rodzimy gatunek, przyrodniczo wartościowy, znoszący warunki miejskie, o dużych walorach estetycznych (a masowe kwitnienie i zapach!). Kasztanowce mają wady jak wyżej, choć należy przyznać, że wiele alei tych drzew zniknęło na skutek różnych decyzji. Często domagali się tego kierowcy, którym kasztany rozbijały szyby w samochodach, a na terenach wiejskich było to powszechnie konsekwencją budowy chodnika, czy poszerzania drogi. Nie inaczej było w Starym Kisielinie ok. 20 lat temu, w 2015 roku przyłączonym do Zielonej Góry. Może to paradoks historii, a może znów swoista pokuta, ale to właśnie wzdłuż drogi prowadzącej do Starego Kisielina posadzono kasztanowce. Podobno posadzono kasztanowce pozbawione zdolności do wykształcania owoców, zobaczymy, oby. W przeciwnym razie obawiam się, iż w ciągu 10-20 lat przyjdzie zmasowana niechęć kierowców i pozytywna narracja znów przerodzi się w negatywną, a winą zostaną obarczeni aktywiści, ekologianie i naukowcy, którzy dobierali gatunki do nasadzeń – akurat nie ja, choć ponoć jestem w zespole opracowującym „system przyrodniczy dla miasta”. System ten zakłada stworzenie zielonych korytarzy mających pełnić funkcje przewietrzające (tak jak to czyniły jeszcze relatywnie do niedawna kliny zieleni – nie do odtworzenia współcześnie), jak i ekologiczne (wędrówka organizmów żywych z i do miasta, schronienie, miejsce rozrodu, pokarm, siedlisko itd.). To co jednak mnie nie dziwi, a szokuje, to wycięcie zdrowych drzew rosnących tuż przy nasadzeniach kasztanowców. To już jest bareizm. Wycięto wierzby rosnące na zdegradowanym przez lata obszarze ze źródliskami (dziś teren mocno przekształcony, zabiegamy tam o zespół przyrodniczo-krajobrazowy; kliknij), które rosły tu przez lata (były samoobsługowe), aby posadzić kasztanowce. Zastąpiono rodzime drzewa o wyższej wartości ekologicznej obcym gatunkiem, który tylko ma ładnie się prezentować. To już ciężko pojąć.
Kasztanowce posadzone wzdłuż Szosy Kisielińskiej. Szokuje wycięcie rodzimych dziko rosnących drzew pod kasztanowce (14.01.2023).
Wjazd do Starego Kisielina, jedne z ostatnich drzew przydrożnych byłej wsi, obecnie części Zielonej Góry. Jesiony zostały wycięte przy okazji zabudowy rodzinnej (4.09.2016 oraz 20.06.2017).
Porównanie fragmentu lasu i polany przy Szosie Kisielińskiej, tuż przed Starym Kisielinem. Obecnie rozwija się tu agresywne budownictwo - docelowo Osiedle Mazurskie połączy się ze Starym Kisielinem (21.10.2012 oraz 14.01.2023).
Nie uniknę też wyrażenia swej opinii o wzbudzających kontrowersje wycinkach i planach co do Parku Tysiąclecia. Miejsce to mocno polaryzuje społeczeństwo, ponieważ generalnie to były cmentarz (kliknij). Część mieszkańców nie przywiązuje do tego wagi z różnych przyczyn. Od antypatii niemieckich zaczynając, po młode pokolenie żyjące już współczesną rzeczywistością. Spora część mieszkańców jednak uważa, że należy nadal mieć na uwadze pierwotny charakter miejsca i o ile akceptuje charakter parku, to już z dystansem lub niechęcią spogląda na wprowadzane elementy rekreacyjne. Cóż, park w swej definicji, w swym charakterze to nie las. Alejki spacerowe mają umożliwiać swobodne przemieszczanie się pośród zieleni, a między drzewami sadzonymi jako solitery mają panować warunki sprzyjające rozbudowę właściwych pokaźnych koron. Z punktu widzenia fitosanitarnego dokonuje się dlatego okresowej pielęgnacji koron, aby zapobiegać wzajemnego ocieraniu i ranieniu się drzew, a także porażeniu przez patogeny. Z tego powodu należy dbać o swobodny przepływ powietrza oraz właściwe doświetlenie drzew. Wiąże się to oczywiście z kontrowersjami, czyli usuwaniem drzew zarówno młodych, wyrosłych samoistnie, jak i starszych, gdy z jakiegoś powodu stracą swój właściwy pokrój lub stanowią zagrożenie. Częstokroć kierowanie się takimi przesłankami, a porzucanie tych biologicznych oraz jaskrawych dziś, a dotyczących ochrony przyrody, prowadzi do bardzo negatywnych decyzji. Widać to szczególnie w „rewitalizowanych” parkach, które przez sto, dwieście, czasem więcej lat samoistnie zarastały i dziczały (z pożytkiem dla dzikiej przyrody). Wraz z modą na powroty do stanu pierwotnego założeń parkowych masowo usuwa się „niepożądane” rośliny, odtwarza alejki, fontanny i inne elementy infrastruktury nie zważając w pełnym spektrum na dziką przyrodę. Na ogół dominują ptaki i oszczędzanie drzew dziuplastych (ale bezpiecznych), wybrane bezkręgowce (klasyka tematu: pachnica dębowa, kozioróg dębosz, jelonek rogacz) i rośliny zielne runa. Smutnym przykładem potężnej czystki podszytu jest odnowiony park przy byłym archiwum w Starym Kisielinie, gdzie owszem można podziwiać piękne drzewa, ale niestety ptaki zasiedlające kępy krzewów niezbyt mają tam powód na dłuższy pobyt. W przypadku Parku Tysiąclecia zaś dokonano prześwietlenia drzewostanu parę lat temu, nie ukrywam dość wyraźnego. Obecnie realizowany jest już konkretny remont, który pociągnął kolejne wycinki. Osobiście uważam, że można było nieco je jednak uszczuplić... Znajdę tu jednak pewne plusy – powstają tam tzw. warkocze ekologiczne o dość szerokich i cennych funkcjach przyrodniczych, doszło też do czegoś nowego, bo społecznego przeglądu przyrodniczego (kliknij). A zatem z miksu emocji i opinii wyłania się drobna przewaga na korzyść zmiany światopoglądowej lub ewentualnie odpowiedzi na wieloletnią presję wobec urzędu.
Park Tysiąclecia, wycinki sprzed prawie trzech lat (19.02.2020).
Zbliżając się do podsumowania należy powiedzieć jasno, że zieleń wysoka w Zielonej Górze nie ma lekko. Gdy tuż przed „rewitalizacją” tzw. Placu Teatralnego spotkaliśmy się z projektantem odnieśliśmy wrażenie, że mimo poważnych zmian w tym miejscu, jest szansa na nie tylko kompromis, ale wręcz powiększenie skali zieleni. Usunięto orzechy włoskie (a szkoda!) i inne drzewa, były zakusy na dęba szypułkowego, ale w wyniku wizji terenowej i mojej opinii zostawiono go (jeszcze wówczas wystosowanej jako RMZG) i poddano jedynie korekcie korony, ponieważ miał bardzo dużo suszu konarowego. Przypuszczalnie to właśnie stanowiło największy powód obawy. Szczęśliwie dąb żyje do dziś, a dla mnie to osobiście istotne, gdyż to tu spędziłem ok. 10 lat mego dzieciństwa. Mieszkałem w kamienicy tuż obok i doskonale pamiętam, gdy pierwszy raz się mocno ubrudziłem obierając świeże łupiny orzechów włoskich. Nostalgicznych wspomnień wiele, ale one nie przesłaniają konkretów. Okazało się finalnie, że na spektakularne plany z zielenią nie będzie jednak wystarczających funduszy. To co dziś jest, a to co teoretycznie miało być dość mocno się różni, ze stratą dla zieleni, zyskiem dla „szarości”. Miasto znajduje niesamowite fundusze na drogi, na remont kąpieliska w Ochli (można rzec, że dorzuciło znikąd poważną kwotę), ale niestety zieleń nigdy nie była priorytetem. A szkoda. Zanim ktoś zechce mi zarzucić po raz kolejny malkontenctwo, powiem tak – w wyniku przeglądu stanu zdrowotnego drzew przydrożnych zbadaliśmy, że 1/3 drzew wskazanych jako martwa/ chora/ zagrażająca to uschnięte nasadzenia. Szkoda, prawda? Nie przeboleję też nigdy, że przy Trasie Północnej wycięto las będący swojego rodzaju zaproszeniem do ZIELONEJ GÓRY, logicznym otoczeniem dla CENTRUM REKREACJI I SPORTU tylko po to, aby wybudować tam salon meblowy i restaurację fast food. Naturalne otoczenie dla CRS, prawda? Do tego jest to najprawdopodobniej najbardziej zakorkowane miejsce w mieście. To tam zbiegają się drogi relacji ZG-Sulechów (przez most w Cigacicach i równolegle przez S3), centrum-ZG/Przylep, ale i ZG/Łężyca, ZG/Jany, ZG/Zawada... Długo by wymieniać. Powyższy stan rzeczy jest o tyle nielogiczny, że po drugiej stronie jezdni znajduje się strefa gospodarcza, gdzie również kosztem adekwatnej powierzchni lasu można było wybudować te dwa cuda. Dlatego argument miejsc pracy nie matu sensu. Gdyby doszło do tego obok na strefie, można by mówić o zyskach. Miejsca pracy, pozostawienie zielonej bariery przy CRS (krajobraz, bariera na pył i hałas, fragment miejskiego korytarza ekologicznego, retencja wody, rekreacja lokalnej społeczności), czy minimalizacja obciążenia ruchem (klienci wjeżdżaliby na strefę, nie zaś tuż przy samym rondzie, przy którym generują się utrudnienia ruchu!). I ten teren wzbudzał pewne kontrowersje (kliknij).
Dąb szypułkowy, który był wstępnie opiniowany jako do wycięcia. Po sanitarnej podcince zdecydowanie poprawiła się kondycja drzewa (24.10.2022).
Ostatnia kwestia – totalny przełom, plan na sadzenie wiśni wokół pomnika Bachusa na deptaku. Ile ja i koledzy się nagadaliśmy w ciągu lat, aby w centrum pojawiły się drzewa, to nie zliczę. Obecnie na ulicy Kupieckiej znajdziemy ostatnie głogi (oczywiście nadal wokół pni mają niewielkie odsłonięte powierzchnie), nieszczęśliwie niedawno wywrócił się głóg w innej części deptaka. Kilka głogów poniżej ul. Kupieckiej przy przystanku autobusowym w okolicach ZUSu uschło i zostało usuniętych. Wokół Bachusa pojawią się wiśnie ptasie odmiany 'Plena', takie też zostaną posadzone na ul. Żeromskiego w pasie 100 metrów, a na ul. Adama Mickiewicza pojawią się głogi pośrednie. Niektórzy zwracają uwagę na problemy komunikacyjne, że zwęzi się przejazd dla potencjalnych pojazdów, czy sprowadzi to utrudnienia podczas dużych imprez jak Winobranie. Myślę, że dobór roślin to nie najgorszy strzał z wielu powodów, a o zagęszczenie bym się nie martwił. Wszak wystarczy się przyjrzeć nadmorskim miejscowościom w szczycie sezonu. Powszechnie znajdziemy tam stare i młode drzewa, omijane przez masy ludzi przemieszczające się od kramu do kramu, od lodziarni do smażalni ryb. O co bym się obawiał, to solidne zabezpieczenie młodych drzew. Zarówno przed niszczeniem, jak i zadeptywaniem korzeni.
Wokół Bachusa na deptaku zostaną posadzone wiśnie ptasie 'Plena' (15.01.2023).
Co ja zatem uważam o bieżących nasadzeniach?
1. Doskonale, że w mieście pojawi się kilkaset drzew w rozsądnym wieku i wielkości. Mam nadzieję jedynie, że zostaną należycie zaopiekowane, aby nie podzieliły losu wielu poprzedników.
2. Mam obawy, że kasztanowce białe wzdłuż ruchliwych dróg będą wzbudzać niezadowolenie, a dalej presję na ich usunięcie. Obym się mylił, szczególnie jeżeli rzeczywiście nie będą to drzewa zdolne do owocowania.
3. Liczę na to, że pojawią się również inne gatunki drzew niż lipy szerokolistne, kasztanowce białe, czy nawiązujące do przeszłości miłorzęby dwuklapowe i zyskujące coraz większą popularność ambrowce balsamiczne. Zawsze powtarzam, że z obcych gatunków miłym akcentem byłby dąb węgierski nawiązujący do naszego pięknego pomnika przyrody - „Dębu Lubuszan” rosnącego na Placu Bohaterów. Istotne, aby dobór drzew był właściwy nie tylko estetycznie, ale i biocenotycznie.
4. Mimo wielu przeszkód w przeszłości i złych decyzji jest szansa na szersze społeczne zrozumienie potrzeby zadbania o miejską przyrodę. Możliwość posadzenia drzewa to nie tylko wyręczenie dla miasta, ale i bliski kontakt „z glebą”, co jest wychowawcze szczególnie wobec młodych i pozwala spędzić razem czas z wysokim celem.
5. Społeczeństwo ewidentnie oczekuje od miasta konkretnych zmian w stosunku do zieleni, ale jeszcze za daleko do świadomości przyrodniczej. Miasto stara się jak może wypierać swego stosunku nie tylko do tematu środowiska, ale i ocieplać współcześnie wizerunek. Zielona Góra odbierana jest na zewnątrz przez pryzmat mniej lub bardziej udolnych plebiscytów i rankingów, a w nich bardzo często wybrzmiewa właśnie temat zieleni i związku z nazwą miasta. Być może jest szansa, że miasto zrozumie wreszcie, że zieleń, nie przemysł, którego nie mamy, może być cennym atutem również dla turystyki lub osiedlania się w Zielonej Górze. Wykazano, że im większy dostęp do zieleni, tym szczęśliwsi mieszkańcy, ponadto jest to istotny czynnik przy wyborze miejsca do życia. I raczej wątpię, że tych paru zacietrzewionych lokalnych decydentów zdobędzie się kiedykolwiek na odwagę i publicznie przeprosi za lata kpin i nie tylko kierowanych w stronę osób walczących nie tylko emocjonalnie, ale i merytorycznie o przyrodę miasta.
6. Wprowadzenie systemu przyrodniczego może nieść za sobą pozytywny odbiór samonapędzający dalsze przemiany i być może zaniechanie planów szkodzących przyrodniczemu dziedzictwu. Widać dobry odbiór społeczny akcji sadzenia drzew, są one zmasowane, a zatem dostrzegane.
7. Politycy i lokalni, i ponadlokalni tak długo zadzierają nosa, jak długo pozwala im na to społeczeństwo. Aby doszło do tak dużego przewrotu w narracji (przynajmniej publicznej) miasta wobec zieleni i przyrody, musiało dojść do wielu starć i nieprzyjemności na przestrzeni ostatnich lat. O przyrodę się walczy i należy walczyć (szkoda, że trzeba). Argumentami, czasem i emocjami, ale aby doszło do presji mieszkańcy musieli poczuć wartość miejsc zielonych. A na to mimo wszystko wpłynął lock-down pandemiczny, co więcej zanikanie drzew w centrum miasta, przybywanie betonu i zmiany klimatyczne dające suszę, skwar i duchotę. Być może nie jest jeszcze za późno na drastyczne zmiany, podyktowane rozsądkiem, nie pieniądzem i populizmem. A tego ostatniego nie da się odmówić. Cóż, taka polityka, czy też magia zbliżających się wyborów samorządowych. Przy ostatnich przetestowano już wstępnie, jak medialnie odbiją się pewne nowości w polityce miasta. To wtenczas pojawiła się rabata kwietna przed Muzeum Ziemi Lubuskiej, a przed Urzędem Miasta i Urzędem Marszałkowskim oraz na Szosie Kisielińskiej pojawiły się instalacje kwietne w kształcie motyli. Cóż, o gustach ponoć się nie dyskutuje, ale co to był za medialny szum... Szkoda, że zapomniano wówczas dość mocno o tych mniej znanych ludziach, pracownikach, którzy z dnia na dzień zamontowali pierwsze stelaże... Niemniej, jeżeli populizm to jedyne lub najefektywniejsze narzędzie dla poprawy jakości środowiska i przyrody miasta, to musimy się go póki co uczepić. Oby kiedyś priorytetem był jednak rozsądek, słuchanie się dobrych doradców-specjalistów, nie zaś pijar.
Sebastian Pilichowski, Miejski Druid
Tak się kończy "jeżynarium", czyli smutny początek końca cennej małej enklawy dla przyrody na skraju Starego Kisielina. Film powstał w z końcem 2016 roku.
Odsłony: 2553