Czas porozmawiać o pomnikach przyrody
Już w piątek 17.08.2018 o godzinie 18:00 na Placu Makusynów w Zielonej Górze odbędzie się piąte spotkanie otwarte z mieszkańcami organizowane przez stowarzyszenie Ruch Miejski Zielona Góra, któego jestem członkiem i współzałożycielem. Tematem będzie przyroda, a szczególnie pomniki przyrody naszego miasta. I zgadnijcie kto poprowadzi spotkanie? ;) A ja ;) Zobaczymy jak wyjdzie, pierwsze takie doświadczenie dla mnie - otwarte spotkanie w plenerze, można by rzec. Mam dużo pozytywnych myśli w stosunku do piątku!
Jakie pytania stawiamy?
Ile pomników przyrody znajduje się w mieście?
Czy to dużo, mało?
Czy może być więcej?
Gdzie jest ich najwięcej w mieście?
Jaka jest ich kondycja?
Jak wygląda stan przyrody w mieście?
Czy mamy się czym pochwalić?
Co się zmieniło po połączeniu miasta z sąsiednimi miejscowościami?
Czym są i jaka jest rola klinów zieleni miasta?
A po omówieniu powyższych zagadnień chętnie wszyscy weźmiemy we współnej dyskusji ;)
Zapraszam w imieniu własnym i Ruchu Miejskiego ZG! (strona Facebook wydarzenia - klkinij)
poniżej zdjęcie pomnikowego buka z byłej m. Krępa (obecnie Zielona Góra), który jest na okładce książki "Formy ochrony przyrody Zielonej Góry. Przewodnik."
Prześladuje mnie grzebiuszka
Dwa razy w życiu widziałem (tak, tylko...) grzebiuszkę. Oba razy w tym roku. Oba na swoim podwórku. To cieszy, bardzo. Pierwszy raz przy okazji sadzenia mieczyków wiosną, a tym razem przy okazji przesiewania piachu do betoniarki... Szpadel, szpadel... 500tny (lekko) szpadel i nagle coś chodzi po sicie. Znów ona. Znów grzebiuszka.
W tym miejscu rodzi się po raz kolejny refleksja. Ile stworzeń nas otacza, o których często nie mamy pojęcia, nie znamy ich zwyczajów, nie wiemy o ich obecności, mijamy je bezwiednie przy okazji codziennych czynności, często rutynowych. Wyprowadzasz auto z garażu, zamykasz okno, kopiesz grządkę, podlewasz ogródek, po prostu idziesz do komórki z narzędziami... Ile z nich unika śmierci spod buta? Ile z nich unika śmierci od szpadla, grabi, toporka rozłupującego kawałek suchego drewna? Ilu z nich z kolei się nie udaje?
Czy brać za to wszystko odpowiedzialność? Bo czy żubr zastanawia się, że depcze właśnie jakiś rzadki gatunek storczyka a sarna w pędzie stratowała jaszczurkę? Na pewno dochodzi do takich sytuacji. Czy posiadanie przez nas rozumu obliguje nas do aż tak dalekiej odpowiedzialności? Gdzie ona się właściwie kończy? Gdzie zaczyna się odpowiedzialność wynikająca z naszej wiedzy i rozumu, wspomagana emocjami, a gdzie należy postawić granicę? Czy powinniśmy skończyć jako ludzie z paniką rozglądający się pod każdy stawiany krok i modlący się, aby pod szpadlem akurat nic w glebie nie przemieszczało się? Całkowita ignorancja? Absolutnie niedozwolona! A gdzie się zaczyna absolutna nieignorancja?
Staram się patrzeć pod nogi idąc czy to ścieżkami lasu czy chodnikiem. Przekładam ślimaki na bok, przyglądam się mrówkom niosącym coś w żuwaczkach. A może to zmarnowanie tego, czego nie da się kupić ni odzyskać? Czasu czyli?
Grzebiuszkę (płaz objęty ścisłą ochroną) dedykuję koleżankom Madzi i Justynie (oj, Wy wiecie).
A wpis doktorowi Tomkowi ;)
Klecanki na poddaszu
Nic dziwnego, że jeszcze miesiąc temu tak chętnie odwiedzały kwitnące mikołajki. Mowa tu o klecankach pospolitych, zwanych rdzaworożnymi (Polistes dominula Christ, 1791).
Klecanki, "papierowe osy" (ang. paper wasps) to osy z wyglądu smuklejsze od os właściwych, nieco bardziej skryte. Mimo że na poddaszu gnieżdżą się u mnie klecanki pospolite i osy dachowe, to jak dotąd nie widziałem w domu ani jednej klecanki, podczas gdy dziennie wlatuje mi do domu ok. 30 os dachowych. Klecanki pospolite budują jednoplastrowe gniazda, mocniejsze w swej konstrukcji od os właściwych, jednak nie osłaniają ich z zewnątrz. Klecankę pospolitą łatwo rozpoznać po czułkach, które są niemal całe żółte/pomarańczowe (z wierzchu i spodu). Królowe klecanki pospolitej zaplemnione zostają jesienią i po przezimowaniu mogą wspólnie zakladać kolonię. Z czasem jednak jedna z nich staje się królową dominującą. U klecanek ciężko odróżnić królową od robotnic.
Woda, owoce, ptaki
Ostatnio coraz częściej ludzie zadają mi pytanie, jak pomóc zwierzętom w te upały. Chodzi oczywiście o wodę. Sprawa prozaiczna, wielu o tym mówi - wystarczy nalać wody do miski i już. Naczynie wystawiamy w miejscu odwiedzanym przez zwierzęta i odhaczone. Z moich obserwacji wynika jednak, że owadom można miską zaszkodzić, ponieważ wiele z nich pierwsze co robi, to topi się. Przydałaby się chropowata powierzchnia naczynia, może jakiś liść czy patyk na powierzchni, który byłby tym pontonem bezpieczeństwa, kołem ratunkowym. Owadom zdecydowanie warto spodeczki z wodą wystawiać. Tylko te spodeczki szybko tracą wodę w drodze parowania, a wodę z misek duże zwierzęta wylewają... do tego zaraz się nagrzewa, staje się nieświeża, niekiedy szkodliwa przy spożyciu... no same problemy! A przynajmniej jak wielu ignorantów twierdzi (nie bójmy się tego epitetu).
Dlaczego pomagać? Nic na siłę. Ta pomoc to wyraz naszej empatii, niekiedy potrzeba wyższa, potrzeba niesienia pomocy, czasem potrzeba rekompensaty za uczestnictwo człowieka w spirali klimatycznej, wzmacniającej procesy naturalnych zmian. Czy warto? Myślę, że warto. Ciężko uzasadnić to. Co do pszczół nie mamy nigdy wątpliwości. Kanon i nauka mówią - bez nich zginiemy. Ale co z motylkami czy gołębiami miejskimi? No motylki ładne, a gołębie... ech, te gołębie... Wielu by się ucieszyło, gdyby zniknęły. Tak jakby to była ich wina wrodzona, że tak dobrze radzą sobie z wytworem ludzkim, jakim są miasta pełne "skał mieszkalnych".
Gdy jednak nieco się rozejrzymy i sięgniemy dalej wzrokiem i wyobraźnią, okaże się, że pomóc zwierzętom mogą drzewa. I nie, nie chodzi o spijanie rosy z liści (choć czemu nie?) czy robienie odwiertów w pniu. Chodzi tu o drzewa owocowe, czyli pozostałość po dawnym osadnictwie, dawnych ogrodach przydomowych, dzikich okazach, które jakimś cudem przetrwały itd. W miastach obserwujemy tendencję do usuwania starych gruszy, jabłoni, śliw, morw... Często rosną lub rosły na tyłach kamienic, pomiędzy starymi budynkami i nagle przychodzi decyzja zabudowy, modernizacji, utworzenia utwardzonego parkingu. I wraz z tą decyzją znikają piękne, często stare drzewa owocowe. A przecież te owoce to źródło wody, witamin... Oczywiście, jako ludzie zazwyczaj odstępujemy od spożywania owoców wyhodowanych na miejskich warunkach. Na dłuższą metę nie jest to też zdrowea recepta dla zwierząt, ale w obliczu braku wody, mimo wszystko, takie drzewa są niczym skarb. Nie dość, że dają cień i schronienie, to jeszcze wykarmią i napoją.
Ale znowu... te morwy brudzące chodnik, te osy przy gruszkach, ten zapach fermentujących jabłek...
No nie dogodzisz. Takie standardy. Taki XXI wiek. Owoce na półkach sklepowych, a drzewa owocowe najlepiej ozdobne i szczepione na pniu. Co by cienia nie robiły, słońca nie zabierały....
Poniżej jedna z kawek zadowolonych z obecności starej gruszy na Placu Słowiańskim w Zielonej Górze.
Czekając niczym kwiat
Znacie? Spójrzcie na zdjęcia i sięgnijcie pamięcią. Ten przepiękny pająk to samica kwietnika (Misumena vatia Clerck, 1757) w jednej z możliwych szat - białe ciało o różowych pasach. Kwietniki czekają na swe ofiary zazwyczaj na lub w pobliżu kwiatów, ale jak widać ozdobne krzewy o wybarwionych liściach również nadają się na czatownię. Kwietniki nie budują sieci łownych, ale zauważcie, że na liściu jest taka pajęcza drabinka. Umożliwia ona szybki marsz po ofiarę, która jest chwytana wydłużonymi przednimi odnóżami.
Zdjęcia z Sokołowa k. Kożuchowa (woj. lubuskie), 22 VII 2018 [Sebastian Pilichowski].