Trzech Króli - strzały i przyrodnikowanie
<zalecam podgłośnić i poczytać opowiastkę o dniu 3 Króli>
Jak spędziliście wczorajszy świąteczny dzień? Słoneczna pogoda zachęciła całą masę ludzi, aby wyjść z domu. Krzepiące!
Rodzinnie wyruszyliśmy ok. południa do Bobrowników (gmina Otyń, Lubuskie). Płynie tam Odra, są fantastyczne starorzecza, no i rezerwat "Bukowa Góra", który darzę szczególną sympatią.
Przyjeżdżamy na miejsce, a tam masa aut, jak nigdy. Co się dzieje? Ok, po chwili już wiadomo. Zawody wędkarskie. Ech, jak tu "przyrodnikować" przy takiej rzeszy ludzi? No ale mówię, żeby pójść - nazwijmy to - wałem w kierunku ściany lasu, wzdłuż starorzecza. Idziemy, mijamy wędkarzy. Spacerujemy ścianą lasu. Zaczynamy się denerwować. Słyszymy warkot silnika w oddali, jakby cross, quad. Szlag trafia. Las, cisza, sielaneczka. Dochodzimy do koryta starorzecza. Zaczynają się męskie krzyki w oddali. Nie bardzo wiemy, co się dzieje. Słyszymy huk jeden i drugi. Początek roku, petardy? Komuś został materiał? Człowiek gdzieś odrzuca to, co miało rzeczywiście miejsce, stara się znaleźć inne wytłumaczenie.
Na wszelki wypadek cofamy się w kierunku samochodu. Jesteśmy przy mostku. Siadam, chcę nagrać to, co mnie zawsze urzeka tutaj, mianowicie zanokcice skalne (paprocie) rosnące wśród cegieł poniżej mostka. Męskie krzyki. "E-o, echo, e-a, e-ja" - szamańskie zaklęcia. Krzyk i stukot na przemian. Wyobrażam sobie karczowników, zgraję rosłych mężczyzn uderzających toporem w drzewo i krzyczących raz po raz, aby utrzymać tempo rąbania. Jednak nie. Kończę nagrywać i idę w stronę auta. Odechciało mi się "przyrodnikować".
Strzałów łącznie słyszałem sześć w trzech seriach po dwa. Co mnie przeraża? Bo pominę swoją ocenę gospodarki łownej w tym kraju. Mamy dzień uznany za świąteczny, do tego słoneczny. Nie tylko zatem specyficzna część narodu, ale i zwykły, szary zjadacz chleba postanowił wybrać się do lasu, na łąkę, na spacer. Z wędkarzami, którzy "zacięcie" łowili ryby, mogli przyjechać znajomi, rodzina. Towarzysze mogli udać się do lasu i okolicę. Jedno co dobre to to, że panowie-krzykacze, gdy już wyszli z łąkowego zadrzewienia, byli widoczni - ubrani w kamizelki. Ja wiem, wymogi. Ale to, że w kraju nie ma prawa nakazującego oznakowanie terenu polowań jest karygodne.
Przejeżdżając obok wjazdu do Bobrowników, w drodze powrotnej, widzimy jegomościa odzianego w zieleń, poruszającego się na quadzie (źródło hałasu z wcześniej?). Wjeżdża do lasu od strony rezerwatu. Polowanie zakończyło się kilka chwil wcześniej poza rezerwatem. Czyżby nadjeżdżała pomoc? Nie wiem.
Pojechaliśmy więc w kierunku zielonogórskiej Krępy. Też Odra, też starorzecza. Już tak o, bo zaraz trzeba zmykać z latoroślą na obiad. Przejeżdżamy odcinek między Janami i Zawadą - w lesie stoi furgonetka. Za drzewami, na polanie stoi dobrze ok. dziesięciu samochodów. Panowie ubierają kamizelki... Początek roku, syndrom stycznia?
Dojeżdżamy do Krępy, stawiamy auto przy użytku ekologicznym "Pętla Odry I" - starorzeczu. Sporo aut na wydzielonym parkingu, sporo też przejeżdża od i do Odry. Czyżby znowu? Chyba jednak nie. Nie słychać pokrzykiwań, huków i stukania. Cieszą drobne rzeczy. Przymocowanie tabliczek do nowych pomników przyrody - dębów "Gabryś" i "500-lecia". Cieszy stale obecna para łabędzi niemych. Cieszy poderżnięte przez bobra drzewo, które lada moment przewali się niestety na drogę.
Święto, święto i po święcie.