Pocztówka z wakacji - Trzęsacz
Z początkiem sierpnia byłem gościem naszego bałtyckiego wybrzeża. Chyba po raz pierwszy od lat tylko raz włączyłem komputer na urlopie, zrobiłem relatywnie niewiele zdjęć i przezwyciężyłem wszelkie pokusy, aby usiąść i coś popisać (a mam co na różnych polach :D ). I nawet dobrze się z tym czuję ;) Gdzie byliśmy? W miejscowości, o której jako dzieci często słyszymy (mam nadzieję, że tak jest nadal) na lekcji geografii czy przyrody, mianowicie w Trzęsaczu. Z czego słynie ta miejscowość? Z klifu ulegającego od lat abrazji, na którym to stoi pozostałość po dawnym kościele (znacznik na mapie na dole strony). Miejscowość ponadto niewielka, plaża szeroka, czysto, a zdecydowanie większy ruch turystyczny przypada na sąsiedni Rewal na wschodzie i poprzedzone Pustkowem Pobierowo na zachodzie (a z tych przybywają tłumnie na obiad do Trzęsacza do fenomenalnie zorganizowanej i wartej polecenia Kuchni Wielosmakowej).
To tyle wstępu. Teraz to, co mimo wszystko do pewnego wysiłku intelektualno-emocjonalnego mnie zmusiło. Pierwszy dzień, sobota rano. Niemal ani żywej duszy, wszak jest godzina 8, środek nocy. Podobnie na plaży. Z tej ciszy smaganej miarowo sięgającymi brzegu falami korzystają mewy i wrony, które jak zaprogramowane przeczesują piasek. Może coś jeszcze zostało smakowitego po wczorajszych plażowiczach? Smakowitego albo zabójczego... Prócz nich, ze spokoju korzystają jaskółki brzegówki (Riparia riparia). Gnieżdżą się w otworach w klifie i po wykonaniu kilku kółek na krótkim dystansie, wracają do swych piaszczystych dziupli, by zaraz znów wylecieć. Brzegówka to jedna z naszych trzech jaskółek i zarazem najmniejsza. Po godzinie 10 ciężko je uraczyć nad plażą, a w mieścince zdecydowanie łatwiej dojrzeć dymówkę niż brzegówkę. Co więcej i co budzi me wątpliwości, to loty motolotniami z klifu między Trzęsaczem a Rewalem, praktycznie idealnie nad kolonią lęgową brzegówki... Wieczorem, gdy znów plażowiczów niemal nie ma, brzegówki ponownie wzbijają się w powietrze, a mewy tłumnie lądują na plaży z pobliskich falochronów. I tak co dzień. Można odnieść wrażenie, że nasze jaskółki nauczyły się żyć przy ludziach, korzystać z danych możliwości (miejsca do zakładania gniazd) czy znosić fanaberie, pytanie jednak, w ilu miejscach jednak nie dały rady się przystosować? I czy ta presja, którą wywieramy kiedyś się zakończy, osiągnie maksimum? Szczerze wątpię.
Jadąc na wybrzeże jak zawsze podziwiałem liczne aleje i szpalery, zazwyczaj lipowe, biegnące wzdłuż jezdni, polnych dróg czy chodników. Wiele drzew wchodzących w ich skład, jak i soliterów (pojedynczo rosnących), poświadczało swój słuszny wiek grubymi pniami. Na tle ostatnich lat bardzo cieszy ten widok, można by rzec nawet, że z wielu miejsc w Lubuskiem należałoby wysłać delegatów samorządów na północ, po sąsiedzku, aby przekonali się alei i wszelkich innych pasów i grup drzew. Choć z drugiej strony może lepiej nie... bo by jeszcze przekonali tamtejszych samorządowców do likwidacji tego dobra kulturowo-historyczno-przyrodniczego. Poniżej cudowna lipa z Trzęsacza.
A naprzeciw tej lipy kościół. Przed nim również drzewa. I one już wskazują na jedną z dwóch zachodniopomorskich plag wobec drzew. Wybaczcie to mocne stwierdzenie, ale naprawdę, jeżeli nie zmieni się podejścia, to one zwyczajnie znikną, a nowe z trudem się będą przyjmować. Taki mamy klimat... Zauważcie, jak bardzo mało przestrzeni wokół pni i jak spora nieprzepuszczalna dla wody i powietrza powierzchnia towarzyszy tym lipom.
Kliknij następną stronę, aby zobaczyć dalszy ciąg tekstu!
- poprz.
- nast. »»